Ks. Mirosław Matuszny
„Ten papież w ogóle się nie sprzedaje” – powiedziała mi kiedyś znajoma fotoreporterka spotkana na placu przed pałacem w Castel Gandolfo po niedzielnym Angelus z papieżem Benedyktem.
Kiedy kardynał Ratzinger obejmował Tron Piotrowy wskazany głosami Kolegium Kardynalskiego jako następca papieża świętego Jana Pawła II, wielu stawiało sobie pytanie, czy podoła dziedzictwu swojego poprzednika. On sam zwracając się do wiernych zaraz po wyborze. Powiedział. „Po wielkim papieżu Janie Pawle II kardynałowie wybrali mnie skromnego prostego, skromnego pracownika winnicy Pana”.
Dziś, kiedy emerytowany Papież odszedł do Domu Ojca przypominamy sobie także inne jego słowa, wypowiedziane podczas ceremonii pogrzebowej św. Jana Pawła II „Możemy być pewni, że nasz ukochany papież stoi teraz w oknie Domu Ojca, patrzy na nas i nam błogosławi”.
W naszych wspomnieniach mamy żywo również w pamięci jego krótkie słowa, w których zwracał się do nas Polaków. To wszystko jednak jest dopiero wstępem do wspomnień, które ukazują nam w pełni ten wyjątkowy pontyfikat. Nie tylko wyjątkowy z tego względu, że zakończony abdykacją papieża, ale ze względu na sposób, w jaki starał się dawać światu proste odpowiedzi na skomplikowane problemy które dotykały kościół.
Po śmierci świętego Jana Pawła II był jednym z najbardziej rozpoznawalnych kardynałów w całym gronie kardynalskim. Owa praca w Winnicy Pańskiej jako Prefekta Kongregacji Nauki Wiary dawała mu nie tylko tę rozpoznawalność, o której mowa, ale sprawiała, że jako strażnik wiary i doktryny miał wielu przeciwników. Wszak nie po raz pierwszy w dziejach historii Kościoła to świat chciał narzucać uczniom Jezusa Chrystusa to w co mają wierzyć i jak postrzegać rzeczywistość. W tej walce o rząd dusz, która toczy się od niepamiętnych czasów rolą Kościoła zawsze było ukazywanie jednej i niezmiennej prawdy. Wszak zgodnie ze słowami Zbawiciela, jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić, na nic się już nie przyda, chyba że na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Jezus mówił także, że nie stawia się światło pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim. To właśnie przez całe lata swojej posługi czynił kardynał Ratzinger, zanim jeszcze został wybrany na papieża i przyjął imię Benedykta XVI.
W toczącym się od wieków sporze o rolę religii, jej prawdziwość i wartość oraz o miejscu religii katolickiej pośród innych wyznań kardynał Ratzinger zabrał zdecydowany głos, przygotowując dla świętego Jana Pawła II dokument Dominus Jesus. Pisał w niej między innymi: Nieustanne przepowiadanie misyjne Kościoła jest dzisiaj zagrożone przez teorie relatywistyczne, które usiłują usprawiedliwić pluralizm religijny nie tylko de facto, lecz także de iure (czyli jako zasadę). W konsekwencji uznaje się za przestarzałe takie na przykład prawdy, jak prawda o ostatecznym i całkowitym charakterze objawienia Jezusa Chrystusa, o naturze wiary chrześcijańskiej w odniesieniu do wierzeń innych religii, o natchnionym charakterze ksiąg Pisma Świętego, o osobowym zjednoczeniu między odwiecznym Słowem a Jezusem z Nazaretu, o jedności ekonomii Słowa wcielonego i Ducha Świętego, o jedyności i zbawczej powszechności tajemnicy Jezusa Chrystusa, o powszechnym pośrednictwie zbawczym Kościoła, o nierozdzielności — mimo odrębności — Królestwa Bożego, Królestwa Chrystusa i Kościoła, o istnieniu w Kościele katolickim jedynego Kościoła Chrystusa. (DI 4)
O samym Kościele Katolickim pisał tak: Istnieje zatem jeden Kościół Chrystusowy, który trwa w Kościele katolickim rządzonym przez Następcę Piotra i przez biskupów w łączności z nim. Kościoły, które nie będąc w pełnej wspólnocie z Kościołem katolickim, pozostają jednak z nim zjednoczone bardzo ścisłymi więzami, jak sukcesja apostolska i ważna Eucharystia, są prawdziwymi Kościołami partykularnymi. Dlatego także w tych Kościołach jest obecny i działa Kościół Chrystusowy, chociaż brak im pełnej komunii z Kościołem katolickim, jako że nie uznają katolickiej nauki o prymacie, który Biskup Rzymu posiada obiektywnie z ustanowienia Bożego i sprawuje nad całym Kościołem.
Natomiast Wspólnoty kościelne, które nie zachowały prawomocnego Episkopatu oraz właściwej i całkowitej rzeczywistości eucharystycznego misterium, nie są Kościołami w ścisłym sensie; jednak ochrzczeni w tych Wspólnotach są przez chrzest wszczepieni w Chrystusa i dlatego są w pewnej wspólnocie, choć niedoskonałej, z Kościołem. Chrzest bowiem sam w sobie zmierza do osiągnięcia pełni życia w Chrystusie poprzez integralne wyznawanie wiary, Eucharystię i pełną komunię w Kościele.
«Nie wolno więc wiernym uważać, że Kościół Chrystusowy jest zbiorem — wprawdzie zróżnicowanym, ale zarazem w jakiś sposób zjednoczonym — Kościołów i Wspólnot eklezjalnych. Nie mogą też mniemać, że Kościół Chrystusowy nie istnieje już dziś w żadnym miejscu i dlatego winien być jedynie przedmiotem poszukiwań prowadzonych przez wszystkie Kościoły i wspólnoty» 64. W rzeczywistości «elementy tego Kościoła już nam danego istnieją 'łącznie i w całej pełni’ w Kościele katolickim oraz 'bez takiej pełni’ w innych Wspólnotach». «Same te Kościoły i odłączone Wspólnoty, choć w naszym przekonaniu podlegają brakom, wcale nie są pozbawione znaczenia i wagi w tajemnicy zbawienia. Duch Chrystusa nie wzbrania się przecież posługiwać nimi jako środkami zbawienia, których moc pochodzi z samej pełni łaski i prawdy, powierzonej Kościołowi katolickiemu».
Brak jedności wśród chrześcijan jest z pewnością raną dla Kościoła: nie w tym sensie, że Kościół jest pozbawiony jedności, lecz że podział «przeszkadza w pełnym urzeczywistnieniu się jego powszechności w historii» (DI 17).
Takie słowa i precyzja nauczania o Kościele były nie do zaakceptowania dla głosicieli relatywizmu i pluralizmu religijnego.
Jednak prawdziwą solą w oku dla wrogów Kościoła była jakże trafna decyzja Papieża zamykająca drogę do święceń kapłańskich osobom z problemem homoseksualnym. W dokumencie „Instrukcja dotycząca kryteriów rozeznawania powołania w stosunku do osób z tendencjami homoseksualnymi w kontekście przyjmowania ich do seminariów i dopuszczania do święceń” (4.11.2005) zaaprobowanym przez Benedykta XVI znajdujemy słowa: Od czasu Drugiego Soboru Watykańskiego do dziś różne dokumenty Magisterium, a zwłaszcza Katechizm Kościoła Katolickiego, potwierdzały nauczanie Kościoła na temat homoseksualizmu. Katechizm odróżnia akty homoseksualne od tendencji homoseksualnych.
Odnośnie aktów, naucza on, że Pismo Święte ukazuje je jako grzechy ciężkie. Tradycja stale uznawała je za wewnętrznie niemoralne i sprzeczne z prawem naturalnym. Skutkiem tego, w żadnych okolicznościach nie mogą one być zaakceptowane.
Głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne, które spotykane są wśród pewnej liczby mężczyzn i kobiet, są także obiektywnie nieuporządkowane oraz, dla nich samych, często stanowią próbę. Osoby takie trzeba przyjmować z szacunkiem i wrażliwością. Powinno się unikać wszelkich oznak niesprawiedliwej dyskryminacji w stosunku do nich. Są one powołane do wypełnienia woli Bożej w swym życiu i do włączenia w ofiarę Krzyża Pańskiego trudności, których mogą doświadczać.
W świetle takiego nauczania, niniejsza Kongregacja, w porozumieniu z Kongregacją Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, uważa za konieczne oświadczyć wyraźnie, że Kościół, głęboko szanując osoby, których dotyczy ten problem,[9] nie może dopuszczać do seminarium ani do święceń osób, które praktykują homoseksualizm, wykazują głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne lub wspierają tak zwaną „kulturę gejowską”.
Osoby takie, w istocie, znajdują się w sytuacji, która poważnie uniemożliwia im poprawną relację do mężczyzn i kobiet. Nie można w żaden sposób zignorować negatywnych konsekwencji mogących zrodzić się na skutek święceń osób o głęboko zakorzenionych tendencjach homoseksualnych.
Nasze wspomnienie o Benedykcie XVI nie byłoby pełne, gdybyśmy nie wspomnieli jego słów wypowiedzianych w Bundestagu. Tam usłyszeliśmy doskonałą i klarowną naukę o roli moralności i prawa w polityce oraz wykładnię na temat prawa naturalnego. Papież pomny historii najnowszej Europy mówił: Biblia chce nam wskazać, co w ostateczności winno być ważne dla polityka. Jego ostatecznym kryterium i podstawą jego pracy jako polityka nie powinien być sukces ani tym bardziej korzyść materialna. Polityka musi być działaniem na rzecz sprawiedliwości i tworzeniem w ten sposób podstawowych przesłanek dla pokoju. Oczywiście polityk będzie szukał sukcesu, bez którego nie byłoby możliwe skuteczne działanie polityczne. Sukces podporządkowany jest jednak kryterium sprawiedliwości, woli przestrzegania prawa i znajomości prawa. Sukces może również omamić, otwierając drogę do zafałszowania prawa, do niszczenia sprawiedliwości. «Czymże są więc wyzute ze sprawiedliwości państwa, jeśli nie wielkimi bandami rozbójników?» — powiedział kiedyś św. Augustyn (De civitate Dei, IV, 4, 1). My, Niemcy, wiemy z własnego doświadczenia, że słowa te nie są czczymi pogróżkami. Przeżyliśmy odłączenie się władzy od prawa, przeciwstawienie się władzy prawu, podeptanie przez nią prawa, tak iż państwo stało się narzędziem niszczenia prawa — stało się bardzo dobrze zorganizowaną bandą złoczyńców, która mogła zagrozić całemu światu i zepchnąć go na skraj przepaści. Służba prawu i walka z panowaniem niesprawiedliwości jest i pozostaje podstawowym zadaniem polityka. W obecnej historycznej chwili, gdy człowiek zyskał niewyobrażalną dotychczas moc, zadanie to staje się szczególnie naglące. Człowiek jest w stanie zniszczyć świat; może manipulować samym sobą. Może, by tak rzec, tworzyć istoty ludzkie i odmawiać innym istotom możliwości stania się ludźmi. Jak rozpoznajemy, co jest słuszne? Jak możemy odróżnić dobro od zła, prawo prawdziwe od prawa pozornego? Prośba Salomonowa pozostaje decydującą kwestią, przed którą polityk i polityka stają także dzisiaj.
To tylko niektóre wspomnienia o papieżu Benedykcie. Jeśli poszukamy ich więcej w swojej pamięci, być może dopiero wówczas uzmysłowimy sobie jak ważny i doniosły był to pontyfikat, oraz komu zależało, aby marginalizować i dezawuować nauczanie Benedykta XVI.