ks. dr Bartłomiej Krzos
W filozofii współczesnej, zwłaszcza w dobie powojennej, ukształtowały się pewne tendencje, które przekładają się na istotne zmiany w dotychczasowym sposobie myślenia obecnym w filozofii, a w konsekwencji także w innych dziedzinach życia, choćby w nauce w ogólności, ale także w zwyczajnym, codziennym myśleniu. Jeśli chciałoby się roboczo nazwać wspomniane tu zjawiska, to należałoby powiedzieć, że są to: dominacja przeczenia nad twierdzeniem, dominacja indukcji nad dedukcją, dominacja szczegółu nad ogółem, i dominacja dekonstrukcji nad budowaniem. W poprzednim artykule poświęciłem nieco uwagi dominacji przeczenia nad twierdzeniem. Teraz przyszła kolej na omówienie dominacji indukcji nad dedukcją.
Na początek wypada powiedzieć co oznaczają te dwa słowa i czy rzeczywiście prymat jednego nad drugim jest aż tak znaczący, że zmienia całkowicie postawę człowieka, czy może jest to dyskusja w stylu „prymatu świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą”. Otóż indukcja i dedukcja to dwa sposoby myślenia, a ściślej uzasadniania tego, w co się wierzy lub co się głosi. Dedukcja kojarzyć się może przeciętnemu czytelnikowi choćby z Sherlockiem Holmesem, tymczasem jest to używany przez każdego z nas na co dzień sposób myślenia. Polega on na tym, że z prawd ogólnych dochodzimy do szczegółowych wniosków. Na przykład: „Jeśli wszystkie psy są ssakami, to z całą pewnością jamniki też są ssakami”. Z kolei indukcja to sposób myślenia polegający na wyprowadzaniu ogólnych wniosków ze szczegółowych przesłanek, czyli inaczej mówiąc, mówienie o wszystkim na podstawie większej lub mniejszej liczby przypadków. Przykład: „Ten człowiek umarł i tamten umarł i jeszcze tamten umarł, a więc najprawdopodobniej każdy człowiek prędzej czy później umrze”. Chcemy czy nie chcemy i ten sposób myślenia stosujemy codziennie.
Przez wiele stuleci dedukcja była symbolem mądrego myślenia. Powstawały całe księgi pełne gotowych „schematów”, w które wystarczyło wstawić odpowiednie dane i wynik wychodził gotowy. Do takich dzieł należał słynny Organon Arystotelesa. Słowo „organon” znaczy w języku greckim „narzędzie”. Było to więc prawdziwe narzędzie do myślenia, taki „komputer na papierze”. Jak działał ten „starożytny komputer” wykorzystywany przez wieki stare i średnie aż do nowożytności? Otóż wystarczyło nauczyć się na pamięć jednej zwrotki „wierszyka”, w którym każde słowo oznaczało taką maszynkę do myślenia. Nie będę go w całości przytaczał, ale zaczynał się on od słów: „Barbara celarent darii ferio…”. I tak na przykład: schematyczne zdanie „każde A jest B” (choćby: „Każdy jamnik jest psem”, itp.) oznaczano małą literką „a”. Pierwszym słowem wspomnianego „wierszyka” jest „Barbara”. Patrzy się więc na samogłoski tego słowa, a widać wyraźnie, że trzykrotnie występuje tam samogłoska „a”. Wynika stąd mniej więcej tyle, że z dwóch odpowiednio dobranych zdań „Każde A jest B” (gdzie za „A” i „B” wstawiało się poszczególne rzeczowniki), wynika niezbicie trzecie zdanie typu „Każde A jest B”. Przykład? Oto on: „Jeśli każde zwierzę oddycha, a każdy ssak jest zwierzęciem, to każdy ssak oddycha”. Niby rzecz oczywista, ale sam pomysł stworzenia takich gotowych „schematów” – „maszynek do produkcji” prawdziwych wniosków był niezwykle mądry i ciekawy.
W podobnym duchu szła dedukcja opracowana przez Stoików – filozoficzną „szkołę życia” założoną przez Zenona z Kition. To właśnie Stoicy odkryli używane przez nas wszystkich prawa: „Jeżeli z A wynika B i prawdą jest, że A, to zawsze prawdą będzie także B” oraz „Jeśli z A wynika B i B nie jest prawdą, to znaczy, że A też na pewno prawdą nie jest”. Przykład? Oto i on: „Jeśli z tego, że ja jestem człowiekiem wynika to, że ja mam duszę i ja istotnie jestem człowiekiem, to znaczy, że na pewno mam duszę”. Dla przykładu kelner obsługuje w restauracji zakochaną parę i para ta zamawia dwa napoje, powiedzmy piwo i sok, po jednym dla każdej osoby. Wtedy kelner, kiedy przyniesie napoje na tacy, pyta o to, dla kogo było piwo. Jeśli chłopak potwierdzi, że było dla niego to kelner (wiedząc, że para zamówiła po jednym napoju) już bez pytania może śmiało stawiać sok przed dziewczyną. Powiemy sobie: to całkiem oczywiste. Może i tak, kiedy bierzemy pod uwagę taki trywialny przykład. Ale w istocie sztuka domyślania się nowej prawdy w oparciu o pewne dane może okazać się bezcenna, choćby przy rozwiązywaniu spraw kryminalnych, kiedy podejrzani nie zawsze chętnie odpowiadają, albo potrafią po prostu kłamać.
Każdy z opisanych sposobów myślenia, a więc i dedukcja i indukcja, ma swoje zalety i wady. Zaletą dedukcji jest to, że jest ona myśleniem całkowicie niezawodnym. To znaczy, że jeśli dobrze człowiek wydedukuje, to na pewno wyciągnie prawdziwe i pewne wnioski. Za wadę dedukcji można uznać to, że w gruncie rzeczy nie powiększa ona zasobu wiedzy człowieka, ale jedynie pogłębia ją i wzbogaca o nowe szczegóły. Wracając do podanego przykładu, podmiot stwierdza na początek, że „wszystkie psy są ssakami”. Posiada więc już pewną wiedzę o wszystkich psach, włączając w to wspomniane jamniki. Skoro wszystkie psy są ssakami, to oczywistym jest, że i jamniki nimi są, a więc nie jest to żadne „odkrycie Ameryki”. Ogólnie mówiąc, jeśli używam dedukcji, to owszem, mogę być pewien, że się nie pomylę, ale raczej „Ameryki nie odkryję”.
Przejdźmy więc do indukcji. Niewątpliwą jej zaletą jest to, że dzięki niej poszerzamy swoją wiedzę, a więc dochodzimy do wniosków, które są nowe a czasem nawet odkrywcze. Jeśli dla przykładu nauczyciel chce sprawdzić pracę domową w trzydziestoosobowej klasie, może zapytać o nią powiedzmy pięcioro uczniów na wyrywki. Jeśli okaże się, że cała piątka nie odrobiła zadania, to może dojść do wniosku, że najpewniej nie zrobiła tego cała klasa i zadać to pytanie wprost do wszystkich. Jeśli uczniowie pospuszczają głowy lub będą się „głupkowato” śmiać, to wniosek gotowy: bez sprawdzania trzydziestu zeszytów można powiedzieć, że pracy nie odrobił nikt. Jeśli chodzi o wady indukcji, to niestety nie jest to myślenie w stu procentach niezawodne. Jest przecież możliwe, że nauczyciel wybierając uczniów z całej klasy akurat trafi właśnie tylko na tych, którzy nie mają zadania i wcale nie oznacza to, że wszyscy się nie przygotowali. Oczywiście uczniów można zawsze dopytać, ale co ma powiedzieć choćby astronom, który przebadał pewną liczbę gwiazd, stwierdził, że są zbudowane z gazów i na tej podstawie orzekł, ze wszystkie gwiazdy, jakie tylko są, są zbudowane z gazów? Same gwiazdy oczywiście ani tego nie potwierdzą ani nie zaprzeczą. Nauka po prostu przyjmuje takie wnioski do wiadomości, traktuje je jako hipotezy i działa dalej, zakładając ich prawdziwość, dopóki w jakiejś obserwacji nie dostrzeże się odmiennego przykładu.
Przekonujemy się dzisiaj, że z biegiem lat niezawodna dedukcja ustępuje miejsca „przebojowej” choć omylnej indukcji. Myśliciele nowożytni, którzy starą, dobrą dedukcję odesłali do lamusa próbowali wymyślać schematy myślenia indukcyjnego. Jedną z takich prób podjął zmarły w 1873 r. angielski filozof, etyk i ekonomista John Stuart Mill. Opracował on swoje „kanony” poprawnego myślenia. Każą się one skupiać w badaniach nad jedynymi zgodnościami, różnicami, zmianami, resztami oraz kombinacjami wszystkich wcześniej wymienionych. Przykład? Oto i on: Załóżmy, że z pewnego sklepiku regularnie giną towary i pieniądze. Codziennie przychodzą tam różni klienci, oznaczmy ich literami alfabetu. W poniedziałek byli więc w sklepie A, B i C, we wtorek był A, D i E, w środę A, F i G, w czwartek A, H oraz I, itd. Ponieważ kradzieże zdarzały się codziennie, sklepikarz zaczął zapisywać i badać okoliczności, czyli obsługiwanych klientów. Okazało się, że za każdym razem były one różne, a występowała w nich jedyna zgodność: obecność klienta A i kradzieże. Wniosek nasuwa się sam. Oczywiście nawet prawie oczywisty wniosek myślenia indukcyjnego nie jest niezbicie pewny. Obecność klienta A to nie dowód lecz poszlaka, ale takimi właśnie sposobami chciano oswoić ludzi z myśleniem indukcyjnym.
Gdyby teraz rzucić na szale zalety i wady zarówno dedukcji jak i indukcji, okaże się, że współcześnie bardziej ceni się nowość i poszerzanie wiedzy niż pewność i prawdę. Zamiast wysilać się i dochodzić do prawdy, lepiej wygłaszać śmiałe wnioski i uważać je za pewne dopóki nie udowodni się czegoś przeciwnego. Takie poglądy głosił zmarły w 1994 r. filozof Karl Popper. Miał on świadomość słabości myślenia indukcyjnego. Nauka już nie raz „potknęła się” przecież na nim. Nie przypuszczano choćby tego, że ssaki mogą mieć dzioby i składać jaja, ponieważ „zarówno ten, tamten jak i tamten ssak nigdy tego nie robił”. Kiedy w 1798 r. John Hunter zobaczył po raz pierwszy australijskiego dziobaka i wysłał jedno wypchane zwierzę do Anglii, naukowcy śmiali się z tego i oglądali preparat dociekając, jak udało się Hunterowi przykleić kaczy dziób do bobra. Nikt nie jest w stanie zagwarantować, że myśląc za pomocą indukcji nie popełni się poważnego naukowego błędu. Karl Popper znalazł więc sposób. Po pierwsze zalecał, żeby maksymalnie ograniczyć obszary badawcze. Znaczy to, żeby wstrzymać się z wypowiadaniem tez na temat wszystkiego: raczej skupić się na zjawiskach lokalnych. Dodatkowo nie zwracać uwagi na dążenie do prawdy, ale na poszukiwanie czegoś, co może obalić każda przyjętą hipotezę. Tym sposobem najważniejsze dzisiaj w nauce nie jest mówienie o świecie, ale raczej skupianie się na jego coraz mniejszych fragmentach, oraz odrzucone zostało poszukiwanie prawdy, na rzecz poszukiwanie fałszu w celu ewentualnego obalania wygłaszanych tez. Łatwiej przecież jest obalać niż tworzyć; podważać niż stwierdzać; mówić o własnym podwórku niż o całym świecie. I tak oto w XX w. otworzono furtkę, przez którą do prawdziwej nauki mogą szybko i niepostrzeżenie wśliznąć się zwykłe bzdury, które ubrane w płaszczyk naukowych hipotez dobrze się tam mają, dopóki ktoś nie udowodni czegoś przeciwnego. Ale mówiliśmy już o tym w poprzednim artykule.
Dlaczego stara i dobra dedukcja jest dzisiaj nie lubiana? Choćby właśnie dla tego, że po śladach działalności można za jej pomocą niezbicie wskazać sprawcę. Skoro ma to zastosowanie w dochodzeniach policyjnych, to równie dobrze może być zastosowane w filozofii i teologii, w której po cudach stworzenia można wskazać istnienie ich Stwórcy, czyli samego Boga, a ten wniosek współczesnym nie spodobałby się szczególnie mocno. Woła się więc głośno, że nie wolno być „zuchwałym”, by „ot tak” wypowiadać twierdzenia o wszystkim co istnieje, żeby potem wyprowadzać z nich bardziej szczegółowe wnioski. Czyżby? Czy obrazą dla umysłu jest stwierdzenie, że „całość jest większa od każdej ze swoich części”, albo „nie jest możliwe żeby jednocześnie być czymś i tym czymś nie być”, albo „wszystko co istnieje, albo czymś jest, albo nie jest”? Czy tak trudno wyobrazić sobie prawdziwość ogólnej zasady: „wszystko ma swoją przyczynę”? Nie trzeba przecież badać całego Wszechświata, by wypowiadać podobne prawdy. Wystarczy nieco wysilić swój własny rozum. Tak właśnie zaczyna się prawdziwa filozofia. To ona z ogólnych prawd pozwala wydedukować te bardziej szczegółowe, które okazują się niezbicie pewne i prawdziwe. Prawdziwa mądrość polega właśnie na umiłowaniu i poszukiwaniu prawdy.