Każdego roku, kiedy nadchodzi adwent wielu ludzi podejmuje zobowiązania. Jedni odmawiają sobie słodyczy, inni obiecują sobie, że przynajmniej kilka razy pójdą na roraty, jeszcze inni postanawiają, że wreszcie po latach pójdą do spowiedzi. Zresztą my sami jako duszpasterze zachęcamy, aby adwent nie był czasem straconym, aby nie upłynął jedynie na zakupach w supermarkecie, świątecznym zabieganiu i trosce o świątecznych gości.
Tegoroczny adwent jest inny. Zresztą od dłuższego już czasu wielu duchownych i świeckich spekulowało, czy tzw. obostrzenia znane nam z Wielkiego Postu i Wielkanocy powrócą na Boże Narodzenie. Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości, po uroczystości Wszystkich Świętych z całą pewnością się ich wyzbył.
Jednak Kościół przez dwa tysiąclecia doświadczał wszystkiego, o czym pisał Apostoł Narodów. „Umiem głód cierpieć, umiem i obfitować”. Wiele razy zmieniające się okoliczności życia sprawiały, że aktywizowali się zarówno duchowni jak i świeccy, były specjalne nabożeństwa, misje i rekolekcje, słowem, owa „wyobraźnia miłosierdzia” o jakiej mówił przed laty św. Jan Paweł II rozciągała się najpierw w sferze duchowej,, później zaś materialnej. Wszak duchowni mają służyć przede wszystkim duszy ludzkiej i prowadzić dusze wiernych drogą zbawienia.
Sytuacji idealnych dla Kościoła nie ma i nie będzie. Owszem, możemy sobie wyobrazić stan, w którym wierni będą wręcz spijać każde słowo o Bogu głoszone na kazaniu czy katechezie, zajmować miejsca w kościele jakie im wskażemy, składać na tacę czy ofiary uprzedzające względem potrzeb parafii a po kolędzie będą nas odprowadzać od jednego domu do drugiego.
Choć pojedyncze sytuacje z wyżej opisanych w niektórych parafiach mogą się zdarzyć, to wystąpienie ich wszystkich razem możliwe jest we śnie lub w raju, do którego dopiero zdążamy. Adwent pełen ograniczeń, podobnie Boże Narodzenie i kolęda – nie kolęda czyli jakaś forma zastępcza dla wizyty duszpasterskiej nie są jednak powodem, który pozwoliłby nam zasiąść wygodnie w fotelu, włączyć ligę angielską czy niemiecką i powiedzieć sobie, zaczekam na lepsze czasy. Lepsze, to znaczy kiedy? Kiedy omamione lewicowymi, antyklerykalnymi hasłami gimnazjalistki zejdą z ulic i grzecznie ustawią się w kolejkę do konfesjonału, czy wówczas, kiedy znów będziemy mówić sobie, że żyjemy w kraju, gdzie ponad dziewięćdziesiąt procent stanowią katolicy?
„Wszystko ma swój czas i na wszystko jest wyznaczona godzina pod słońcem”. Mieliśmy adwent, gdy obowiązywał stan wojenny, mamy adwent z czasem epidemii. Czy wówczas, kiedy obowiązywała godzina milicyjna, kiedy wielu parafian było internowanych, a niektórzy z wiernych uczestniczących we mszach byli obecni tam „służbowo” obwieszczaliśmy koniec świata i zasiadali w ciepłym fotelu słuchając muzyki?
Czas tegorocznego adwentu może nas albo przybliżyć albo oddalić od Boga. Tertium non datur. Jeśli oczekujemy, że nasi wierni przetrwaj czas ograniczeń i kiedyś wrócą do normalnej, niedzielnej celebry, z naszych ust muszą płynąć słowa wiary, nadziei i miłości. Ważnym jest, aby naszych wiernych uchronić od zakażenia i śmierci ale nie zapominajmy, że nie mniej ważnym jest, aby uchronić ich od śmierci wiecznej. Polski ksiądz zawsze był człowiekiem kreatywnym. Cytując nieżyjącego już śp. O. Jana Górę, „polskiemu księdzu wystarczy kołek pod tyłek, aby siadł i zaczął organizować duszpasterstwo.”
Czy zatem aż tak zmieniły się czasy, że odesławszy wiernych przed telewizory zapomnieliśmy o duszpasterstwie? Zaczynając od samych chociażby transmisji z naszych kościołów. Mówimy tylko do tych, co „zmieścili się w limitach”, czy też zwracamy się choć jednym słowem, jednym pozdrowieniem do naszych parafian, którzy stoją na zewnątrz i na zimnie uczestniczą we mszy św.? Co z tymi, którzy są chorzy, na kwarantannie i mając możliwość modlić się w łączności ze wspólnotą parafialną oglądają transmisję internetową z parafialnego kościoła? Poświęcamy im choćby jedno wezwanie w modlitwie wiernych? Jedno słowo uwagi w kazaniu? Jeśli chcemy podtrzymać tę więź, warto o tym pomyśleć. Podobnie z rekolekcjami. Mówienie do prawie pustego kościoła nie jest wymarzoną sytuacją duszpasterską, ale pokusa odwoływania rekolekcji adwentowych czemu ma według nas służyć? Trosce o dobro dusz? Jeśli nauczyciel „mówi do ekranu komputera”, czy my nie powinniśmy zaryzykować rekolekcji z naszego kościoła, może właśnie ze szczególną modlitwą za tych, którzy zawsze zasiadali w ławkach, które stoją dziś puste?
Wielu Bożych kapłanów podejmuje w tym czasie wiele wysiłku, aby ich kontakt z wiernymi jak najmniej ucierpiał. Zachowując obowiązujące prawo i troszcząc się o zdrowie i życie wiernych mimo wszystko możemy wykazać wiele inicjatywy i dodatkowego wysiłku, aby podtrzymać mocno już nadwątloną łączność z wiernymi i parafianami. Wielu świeckich nie mogąc uczestniczyć we mszy św. we własnym kościele podejmuje wiele dodatkowego wysiłku, aby móc uczestniczyć w innym. Czy to doceniamy, czy wręcz publicznie krytykujemy?
Jest taka złota zasada: „Kto chce, szuka sposobu. Kto nie chce, szuka powodu”. Już na wakacjach mieliśmy liczne przykłady tych, którzy całymi rodzinami jeździli za granicę, tłoczyli się na plażach i w sklepach, ale do kościoła nie wracali, tłumacząc sobie, że to zbyt niebezpieczne. Cóż, wymówka zawsze się znajdzie, i to zarówno dla świeckich jak i duchownych. Zatem korzystając z tak wyjątkowego adwentu, nawet jeśli to jego końcówka, zapytajmy się samych siebie przed Bogiem robiąc rachunek sumienia czy szukamy sposobu, czy powodu.
Ks. Mirosław Matuszny
Każdego roku, kiedy nadchodzi adwent wielu ludzi podejmuje zobowiązania. Jedni odmawiają sobie słodyczy, inni obiecują sobie, że przynajmniej kilka razy pójdą na roraty, jeszcze inni postanawiają, że wreszcie po latach pójdą do spowiedzi. Zresztą my sami jako duszpasterze zachęcamy, aby adwent nie był czasem straconym, aby nie upłynął jedynie na zakupach w supermarkecie, świątecznym zabieganiu i trosce o świątecznych gości.
Tegoroczny adwent jest inny. Zresztą od dłuższego już czasu wielu duchownych i świeckich spekulowało, czy tzw. obostrzenia znane nam z Wielkiego Postu i Wielkanocy powrócą na Boże Narodzenie. Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości, po uroczystości Wszystkich Świętych z całą pewnością się ich wyzbył.
Jednak Kościół przez dwa tysiąclecia doświadczał wszystkiego, o czym pisał Apostoł Narodów. „Umiem głód cierpieć, umiem i obfitować”. Wiele razy zmieniające się okoliczności życia sprawiały, że aktywizowali się zarówno duchowni jak i świeccy, były specjalne nabożeństwa, misje i rekolekcje, słowem, owa „wyobraźnia miłosierdzia” o jakiej mówił przed laty św. Jan Paweł II rozciągała się najpierw w sferze duchowej,, później zaś materialnej. Wszak duchowni mają służyć przede wszystkim duszy ludzkiej i prowadzić dusze wiernych drogą zbawienia.
Sytuacji idealnych dla Kościoła nie ma i nie będzie. Owszem, możemy sobie wyobrazić stan, w którym wierni będą wręcz spijać każde słowo o Bogu głoszone na kazaniu czy katechezie, zajmować miejsca w kościele jakie im wskażemy, składać na tacę czy ofiary uprzedzające względem potrzeb parafii a po kolędzie będą nas odprowadzać od jednego domu do drugiego.
Choć pojedyncze sytuacje z wyżej opisanych w niektórych parafiach mogą się zdarzyć, to wystąpienie ich wszystkich razem możliwe jest we śnie lub w raju, do którego dopiero zdążamy. Adwent pełen ograniczeń, podobnie Boże Narodzenie i kolęda – nie kolęda czyli jakaś forma zastępcza dla wizyty duszpasterskiej nie są jednak powodem, który pozwoliłby nam zasiąść wygodnie w fotelu, włączyć ligę angielską czy niemiecką i powiedzieć sobie, zaczekam na lepsze czasy. Lepsze, to znaczy kiedy? Kiedy omamione lewicowymi, antyklerykalnymi hasłami gimnazjalistki zejdą z ulic i grzecznie ustawią się w kolejkę do konfesjonału, czy wówczas, kiedy znów będziemy mówić sobie, że żyjemy w kraju, gdzie ponad dziewięćdziesiąt procent stanowią katolicy?
„Wszystko ma swój czas i na wszystko jest wyznaczona godzina pod słońcem”. Mieliśmy adwent, gdy obowiązywał stan wojenny, mamy adwent z czasem epidemii. Czy wówczas, kiedy obowiązywała godzina milicyjna, kiedy wielu parafian było internowanych, a niektórzy z wiernych uczestniczących we mszach byli obecni tam „służbowo” obwieszczaliśmy koniec świata i zasiadali w ciepłym fotelu słuchając muzyki?
Czas tegorocznego adwentu może nas albo przybliżyć albo oddalić od Boga. Tertium non datur. Jeśli oczekujemy, że nasi wierni przetrwaj czas ograniczeń i kiedyś wrócą do normalnej, niedzielnej celebry, z naszych ust muszą płynąć słowa wiary, nadziei i miłości. Ważnym jest, aby naszych wiernych uchronić od zakażenia i śmierci ale nie zapominajmy, że nie mniej ważnym jest, aby uchronić ich od śmierci wiecznej. Polski ksiądz zawsze był człowiekiem kreatywnym. Cytując nieżyjącego już śp. O. Jana Górę, „polskiemu księdzu wystarczy kołek pod tyłek, aby siadł i zaczął organizować duszpasterstwo.”
Czy zatem aż tak zmieniły się czasy, że odesławszy wiernych przed telewizory zapomnieliśmy o duszpasterstwie? Zaczynając od samych chociażby transmisji z naszych kościołów. Mówimy tylko do tych, co „zmieścili się w limitach”, czy też zwracamy się choć jednym słowem, jednym pozdrowieniem do naszych parafian, którzy stoją na zewnątrz i na zimnie uczestniczą we mszy św.? Co z tymi, którzy są chorzy, na kwarantannie i mając możliwość modlić się w łączności ze wspólnotą parafialną oglądają transmisję internetową z parafialnego kościoła? Poświęcamy im choćby jedno wezwanie w modlitwie wiernych? Jedno słowo uwagi w kazaniu? Jeśli chcemy podtrzymać tę więź, warto o tym pomyśleć. Podobnie z rekolekcjami. Mówienie do prawie pustego kościoła nie jest wymarzoną sytuacją duszpasterską, ale pokusa odwoływania rekolekcji adwentowych czemu ma według nas służyć? Trosce o dobro dusz? Jeśli nauczyciel „mówi do ekranu komputera”, czy my nie powinniśmy zaryzykować rekolekcji z naszego kościoła, może właśnie ze szczególną modlitwą za tych, którzy zawsze zasiadali w ławkach, które stoją dziś puste?
Wielu Bożych kapłanów podejmuje w tym czasie wiele wysiłku, aby ich kontakt z wiernymi jak najmniej ucierpiał. Zachowując obowiązujące prawo i troszcząc się o zdrowie i życie wiernych mimo wszystko możemy wykazać wiele inicjatywy i dodatkowego wysiłku, aby podtrzymać mocno już nadwątloną łączność z wiernymi i parafianami. Wielu świeckich nie mogąc uczestniczyć we mszy św. we własnym kościele podejmuje wiele dodatkowego wysiłku, aby móc uczestniczyć w innym. Czy to doceniamy, czy wręcz publicznie krytykujemy?
Jest taka złota zasada: „Kto chce, szuka sposobu. Kto nie chce, szuka powodu”. Już na wakacjach mieliśmy liczne przykłady tych, którzy całymi rodzinami jeździli za granicę, tłoczyli się na plażach i w sklepach, ale do kościoła nie wracali, tłumacząc sobie, że to zbyt niebezpieczne. Cóż, wymówka zawsze się znajdzie, i to zarówno dla świeckich jak i duchownych. Zatem korzystając z tak wyjątkowego adwentu, nawet jeśli to jego końcówka, zapytajmy się samych siebie przed Bogiem robiąc rachunek sumienia czy szukamy sposobu, czy powodu.
ks. M. Matuszny