Ludzie zapytani na ulicy o to, jaki jest największy chrześcijański kraj na świecie, często nie potrafią nawet zgadnąć. Odpowiedzą zazwyczaj, że najludniejsze są Chiny, ale gdzie jest najwięcej Chrześcijan, nie wiedzą. Całkiem możliwe, że niedługo będzie to też prawidłowa odpowiedź na pierwsze pytanie, ponieważ komunistyczne Chiny przeżywają prawdziwy renesans religijności, a razem z nim rośnie także liczba chińskich Chrześcijan.
Oficjalnie ChRL to kraj ateistyczny, ale to się szybko zmienia, co jest – niezamierzonym przez Komunistyczną Partię Chin (KPCh) – efektem ubocznym reform gospodarczych rozpoczętych na progu lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Dzisiaj prawie półtorej miliarda Chińczyków szuka sensu życia. Ideologia komunistyczna w maoistowskim wydaniu przestała go dawno temu dawać, a importowany fragmentarycznie kapitalizm nawet nie próbuje.
Chrześcijaństwo było jednak zawsze traktowane podejrzliwie przez wszystkich rządzących Chinami. Głęboko zakorzeniony autorytaryzm postrzegał „obcą” religię jako zagrożenie i to z dwóch powodów.
Po pierwsze, Chrześcijaństwo było religią Zachodu, który rzucił wspaniałe kiedyś imperium na kolana, a misjonarze byli postrzegani jako forpoczta ekspansji kulturowej zachodnich potęg kolonialnych.
Ważniejszy wydaje się jednak drugi powód. Każdy rządzący Chinami twardą ręką zdaje sobie sprawę, że jest wstanie utrzymać się na tronie tylko dzięki niezdolności ogromnej masy wykluczonych ekonomicznie i politycznie ludzi do wyartykułowania gniewu i zjednoczenia się wokół wspólnej idei.
Tak było za czasów Cesarza Xianfeng (1831-1861), który potwierdził i zaostrzył kategoryczny zakaz działania misji oraz konwersji na Chrześcijaństwo pod groźbą okrutnej śmierci. To też za jego rządów wybuchło Powstanie Tajpingów (1850-1864), którego przywódcy stworzyli synkretyczną ideologię łącząca Chrześcijaństwo z rodzimymi wierzeniami. Rebelia kosztowała życie co najmniej 30 milionów ludzi (niektóre szacunki mówią nawet o 70 milionach) i zdewastowała najbardziej rozwinięty gospodarczo region Chin – dorzecze Jangcy.
Oczywiście, Tajpingowie nie mieli nic wspólnego z prawdziwym Chrześcijaństwem, ale ich rebelia zasiała głęboko strach przed religią Zachodu w umysłach rządzących Chinami, czy to w czasach Republiki Chińskich (po 1911), czy po 1949 po ustanowieniu przez Mao Zedong Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL).
Dopiero w drugiej połowie XIX wieku pod dyktando Zachodu rozszerzono tradycyjną tolerancję religijną także na Chrześcijan, jednak wciąż byli oni zazwyczaj pierwszą ofiarą wszelkich zamieszek ksenofobicznego tłumu.
Nic dziwnego, że ChRL pod wodzą Mao przepuściła jeden ze swoich pierwszych ataków na misje i rodzimych Chrześcijan. Co prawda, władze zniechęcały do praktykowania jakiejkolwiek religii, ale z wyjątkową zajadłością traktowano „tę obcą”. W brutalny sposób wyrzucono wszystkich świeckich i duchownych misjonarzy. Kiedy pozbyto się świadków zaczęto prześladować rodzimych wiernych. Nie udało się jednak w pełni zlikwidować wszystkich przejawów religijności Chińczyków, włącznie z Chrześcijaństwem – wtedy dominującą denominacją chrześcijańską był katolicyzm. Dlatego w 1957 roku utworzono kontrolowane przez państwo Patriotyczne Stowarzyszenie Chińskich Katolików, które stało się oficjalnym kościołem katolickim w ChRL. Działalność tego oficjalnego kościoła nie uznającego zwierzchnictwa Ojca Świętego zamarła praktycznie w czasie rewolucji kulturalnej (1966-1976), która prawie zniszczyła całe dziedzictwo kulturowe i religijne Chin.
Kościoły chrześcijańskie zaczęły wznawiać działalność dopiero po śmierci Mao w 1976 roku. W latach osiemdziesiątych nastąpiła także poważna zmian w obrazie chińskiego Chrześcijaństwa. Podobnie jak w wielu krajach rozwijających się zintensyfikowały tutaj swoją działalność misje protestanckie – przede wszystkim ewangelicy i zielonoświątkowcy. Dlatego, jeżeli utrzymają dynamikę wzrostu, a nie zmienia się ona od lat, to do 2030 roku ChRL stanie się krajem z największą populacją chrześcijan na świecie.
W 2010 w ChRL było 58 milionów protestantów wszystkich denominacji. Do 2025 roku będzie ich 160 milionów. W Stanach Zjednoczonych – kraju z największą obecnie protestancką populacją – jest to 159 milionów, ale z wyraźnym trendem spadkowym. W 2030 roku populacja Chrześcijan (protestantów i katolików) w ChRL przekroczy 247 milionów i będzie większa niż w Stanach Zjednoczonych (szacowana maksymalnie na 246 milionów), gdzie jest teraz największa.
Władze nie pozostają bierne. KPCh próbuje powstrzymać wzrost Chrześcijaństwa, ale to powoduje tylko zwiększenie atrakcyjności nowej religii, która staje się symbolem ucieleśnionych. Już dzisiaj w niedzielnych nabożeństwach uczestniczy w ChRL więcej osób niż na terenie całej Unii Europejskiej. Największy wzrost odnotowują małe kościoły protestanckie działające wśród najbiedniejszych w dzielnicach zamieszkałych przez migrujących robotników. Zazwyczaj są to tzw. „kościoły domowe” działające poza zasięgiem państwowych organów nadzorujących działalność organizacji religijnych i są owocem ryzykownej działalności tysięcy misjonarzy – obcokrajowców i rodzimych pastorów.
Powstaje wiele paradoksalnych sytuacji. Z jednej strony, jednymi z najczęściej wyszukiwanych (i cenzurowanych) słów w chińskim Internecie są „Jezus” oraz „chrześcijańska kongregacja”. Z drugiej, ChRL jest największym producentem Biblii, której sprzedaż jest w kraju reglamentowana, a równocześnie jest ona jednym z najczęściej przemycanych do ChRL przedmiotów.
Władze nie wiedzą, co robić. Autorytarna władza odruchowo sięga po represje, ale patrzy także na Chrześcijaństwo jako wentyl bezpieczeństwa dla upośledzonych grup społecznych. Z punktu widzenia partii lepiej, żeby setki milionów niezadowolonych czekało na lepsze życie po życiu, niż żądało go już tutaj. To kolejny paradoks, ale w pewnym sensie maoistowskie hasło, że „religia to opium dla ludu” jest wciąż aktualne. Tylko władza woli teraz, aby ludzie „zakończyli odwyk”.
KPCh jest wyraźnie zaniepokojona kultem pieniądza i sukcesu za wszelką cenę, który zapanował w kraju. W tym wypadku religia wydaje się sprzymierzeńcem w próbie zapobieżenia moralnemu rozkładowi społeczeństwa. Władze jednak wolałyby, aby ludzie zwrócili się do tradycyjnych religii. Dlatego często dotują budowy buddyjskich czy taoistycznych świątyń. Na ulicach można spotkać wędrownych mnichów buddyjskich, choć trzeba pamiętać, iż dla wielu ludzi jest to łatwy sposób zarobkowania i nie brakuje oszustów. Rośnie też tolerancja (ale ograniczona) dla powiększających się szeregów Chrześcijan.
„Tarcie” z Chrześcijaństwem jest jednak nie do uniknięcia, ponieważ partia komunistyczna nadal chce kontrolować przekaz płynący do wiernych. Dlatego rozmowy ze Stolicą Apostolską stoją od lat w martwym punkcie, a zdecentralizowany i autonomiczny charakter wspólnot protestanckich przyprawia decydentów w Pekinie o prawdziwy ból głowy. Zwłaszcza, że wielu chciałoby przenieść ten samorządny model na praktykę lokalnych społeczności.
Równocześnie, mimo różnych szykan ze strony władz, liczba chrześcijan przekroczyła już masę krytyczną i KPCh nie może zantagonizować kilkudziesięciu milionów ludzi. Paranoiczna podejrzliwość jednak pozostaje.
Trzeba też pamiętać, iż ChRL, jaki i rządząca nią KPCh, robią wrażenie centralistycznie zarządzanych monolitów tylko z oddali. W rzeczywistości Pekin jest wstanie jedynie wyznaczyć ogólne kierunki polityki, ale ich interpretacja i implementacja pozostają w rękach lokalnych działaczy. Dlatego w jednej prowincji wzrost nawet nielegalnych i nieformalnych wspólnot protestanckich nie napotyka żadnej reakcji władz, a w drugiej oficjalne zarejestrowane organizacje religijne podlegają brutalnym prześladowaniom.
Tak jak pisałem wcześniej, działania władz raczej są w dłuższej perspektywie nieproduktywne. Popularność Chrześcijaństwa i ogólny renesans religijny w ChRL są wynikiem zmian społeczno-kulturowych, a działania władz tylko uwierzytelniają „nową” religię w oczach upośledzonych grup społecznych.