Jak wyjść z martwego kręgu grzechu?
ks dr Bartłomiej Krzos
W poprzednim artykule poświęciłem nieco uwagi procesowi grzechu oraz mechanizmom, które powodują u człowieka grzeszne uzależnienia. Obecnie chciałbym wskazać pewne drogi wyzwolenia z grzechu. Chcę to uczynić w oparciu o moje skromne doświadczenie jako spowiednika i kierownika duchowego.
Na początek przypominają mi się pewne przedwojenne jeszcze rekolekcje wygłoszone przez świątobliwego księdza. Powiedział w nich na początku, że celem konferencji i duchowych ćwiczeń jest wytępienie wszelkiego grzechu w duszy. Od razu powiem, że nie można tego zdania brać dosłownie, ponieważ jesteśmy ludźmi i w naszej naturze leżą słabości, a więc także i grzechy. Podchodzenie do nich z zamiarem „wytępienia jak karaluchów” z góry skazane jest na porażkę i frustrację. W pracy nad sobą chodzi raczej o zdobycie ducha wewnętrznej wolności od grzechu. Św. Jan Bosco w swojej wizji piekła widział, jak zły duch trzyma ludzkie dusza przywiązane na linkach, które nie są ciągle napięte. Trzyma ich luźno dając złudne poczucie wolności, a pociąga w odpowiednim momencie, żeby ściągnąć duszę w czeluści piekła. Ta luźna linka to brak wewnętrznej wolności od spraw tego świata. Człowiek jest wówczas jak dziecko z bajki o Dziadku do orzechów, dziecko, któremu kupiono bardzo drogą, nakręcaną zabawkę. Ponieważ była to jedyna zabawka została zamknięta w szklanej gablocie i dziecko nie znalazło radości i wolności zabawy, tylko patrzyło z podziwem na mechaniczną lalkę czyniąc z niej niemalże bożka. Człowiek, dla którego światowe przyjemności są wszystkim, w co wierzy, będzie otaczał je czcią i nie będzie miał wolności poświęcenia ich z pewnością, że zaraz otrzyma nowe i lepsze.
Nawrócenie, a więc odzyskanie wewnętrznej wolności od pozornych dóbr tego świata należałoby porównać z otwarciem serca na działanie Boga. Serce człowieka zamknięte jest jednak na trzy klucze i należy otworzyć je wszystkie, żeby ludzkie serce stało się prawdziwie wolne. Pierwszym z tych kluczy jest prawda. Jedną z najważniejszych prawd możliwych do pojęcia jest prawda na temat samego siebie. Człowiek musi ją usłyszeć i sobie uświadomić, a to nazywa się „stanięciem w prawdzie”. Sama prawda wystarczająca jednak nie jest: „łatwiej jest odnaleźć prawdę niż stawić jej czoła”. Przecież nie każdy mądry i uczony jest jednocześnie nawrócony. Pan Jezus, który przekazywał wielkie prawdy i popierał je cudami także nie przekonał wszystkich. Bóg jest najwyższą prawdą i w związku z tym to, co mówi jest oczywiste, ale przyjęcie tego, co Bóg mówi jest bardzo trudne i jest sprawą nie tyle rozumu, co odważnego serca.
Drugim kluczem potrzebnym do otwarcia i ostatecznie uwolnienia serca są życiowe nawyki, które przyjmujemy w środowisku, gdzie przyszło nam wzrastać i żyć. Nawyki życiowe, kierowane przeważnie niskimi motywami, niejako wytaczają walkę temu, co proponuje Bóg. Człowiek znajduje mnóstwo powodów: od wygody do lęku, aby tylko obrócić się plecami do Prawdy, tak jak to zrobił Piłat. Większość argumentów, które samozwańczy agnostycy lub ateiści wytaczają przeciwko religii jest tylko próbą racjonalizacji nawyków, do których są przywiązani. Można mówić wiele słów przeciwko Kościołowi, sakramentom i kapłanom, ale w dużej części znaczą one po prostu: „nie każcie mi zrywać z moimi złymi nawykami”. Oczywiście środowiska, w którym się wychowujemy, sami sobie nie wybieramy. Możemy jednak wybierać wspólnoty, w których wzrastamy duchowo. Dobra wspólnota potrafi zastąpić niechętne nawróceniu środowisko.
Jest jeszcze trzeci klucz, którym trzeba otwierać drzwi serca. Ten ostatni jest najtrudniejszy, bo można go przekręcić jedynie od wewnątrz. Pięknie pokazuje tę sytuację dobrze znany wszystkim obrazek, na którym stroskany Jezus puka do pozbawionych klamki z zewnątrz drzwi człowieka. Tym ostatnim kluczem jest dobra wola. To, czy człowiek zaakceptuje ostatecznie nawrócenie zależy więc nie tylko od prawdy, która pozna o sobie, od wpływu środowiska, które pozwala pokonać złe nawyki, ale przede wszystkim od tego kim człowiek ostatecznie chce być. Człowiek, który godzi się na to, co Bóg ma do zaoferowania nazywany jest „człowiekiem dobrej woli”. Właśnie do takich ludzi skierowane było orędzie aniołów, które wyśpiewali w pamiętną noc Bożego Narodzenia. Czy Bóg jednak nie może zrobić absolutnie nic, kiedy człowiekowi dobrej woli brak i swoich drzwi nie otworzy od środka? Zagadnieniem tym zajął się dość skutecznie abp. Fulton Sheen.
Ten znany duchowny stwierdził, że Bóg może wniknąć do wnętrza człowieka swoją łaską, podobnie jak światło prześwieca przez kolorowy witraż i rozjaśnia wnętrze katedry. Niestety okno ludzkiej duszy może być zabrudzone pożądliwością oczu czyli zachłannością na dobra materialne, pożądliwością ciała czyli nieczystością i egoizmem. Te trzy pożądliwości wymienia św. Jan, a teologia duchowości podaje na nie lekarstwo w postaci rad ewangelicznych: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Żaden człowiek, nawet największy grzesznik, nie jest z gruntu zły, do tego stopnia, że nie stać go na żadne gesty rad ewangelicznych, a więc okno człowieczej duszy nigdy nie jest do końca zabrudzone. Bóg zawsze może wniknąć do wnętrza swoją łaską, bo tak się owo Boże światło nazywa. Nie na darmo Pismo Święte mówi, że Bóg przychodzi „jak złodziej”. Łaska Boża jest tak delikatna i subtelna, że wśliźnie się dokaż dej duszy i to tak niepozornie, że jej pierwsze poruszenia człowiek odbiera jako swoje własne. Z tego to powodu grzeszne nawyki nie wytoczą od razu walki Bożej łasce. Nie wytoczą, bo jej nie rozpoznają jako Bożego dzieła. Okoliczności Bożej interwencji w duszy mogą być różne: może być nimi mistyczne przeżycie ale i przesyt grzechem, może nimi być perspektywa śmierci lub wpatrywanie się w gwiazdy na pustyni. Może nimi być lektura dobrej książki, pouczająca rozmowa lub nawet dźwięk kościelnych dzwonów. Może to być wreszcie przerażająca nuda życia, albo poczucie straconego czasu. Bóg ma takich możliwości bardzo wiele. Oczywiście może zdarzyć się, że oporny człowiek, kiedy tylko rozpozna w poruszeniu duszy przypływ łaski Bożej od razu go odrzuci – jest przecież wolny – ale żadna ludzka wolność nie zabroni Bogu dokonywać kolejnych i kolejnych prób cichego wejścia w głębię dusz. I w końcu, czasem po wielu próbach, udaje się Bogu wzbudzić w człowieku chęć do czegoś wielkiego, chęć, którą człowiek zaakceptuje, i która dla niego będzie się zawsze wiązała z pewnym poświęceniem. Nawet w zwyczajnym życiu, żeby do czegoś dojść – coś innego trzeba poświęcić. W życiu duchowym natomiast każdy sprzeciw wyrażony względem niskich pobudek naszej natury i płytkich emocji może być nazwany takim poświęceniem. Teologia określa je mianem „wzięcia swojego krzyża”. Najbardziej wolnym z ludzi jest człowiek, który potrafi powiedzieć „nie” samemu sobie, a w gruncie rzeczy namiętnościom własnego ego.
Tak oto pokrótce przedstawia się droga nawrócenia człowieka. Jak widać chodzi w niej o zmianę myślenia, czyli zmianę postawy na styl człowieka wewnętrznie wolnego, a „ku wolności wyswobodził nas Chrystus”.