Chińska Republika Ludowa (ChRL) przeżywała od początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku niespotykany w historii rozwój ekonomiczny. Dzisiaj gospodarka ChRL jest jednak dotknięta przez poważne problemy, a model rozwoju, na którym oparto „chiński cud gospodarczy” jest na wyczerpaniu.
Sukcesu, jak i przyczyn obecnych kłopotów, należy szukać w podstawach tak szybkiej zmiany. Nigdy w historii ludzkości tak gwałtowne przeobrażenia nie mogły być osiągnięte zbyt „uczciwymi” metodami. Zawsze opierały się na wykorzystaniu słabości jakieś innej grupy etnicznej lub społecznej. Zazwyczaj przybierało to formę kolonizacji nowych terenów i podporządkowania rdzennej ludności, by wykorzystać ją do pracy dla nowych panów. Nie inaczej jest w wypadku ChRL, tylko że tutaj możemy mówić o rodzaju kolonizacji wewnętrznej.
„Chiński cud gospodarczy” został oparty na eksploatacji taniej siły roboczej. ChRL wychodząc z epoki Mao Zedonga (1949-1976) była krajem zrujnowanym przez eksperymenty społeczne „wielkiego sternika”, ale równocześnie posiadała już rozwinięty, choć zacofany przemysł, a przede wszystkim dzięki prokreacyjnej polityce Mao ogromną rzeszę młodych ludzi gotowych do podjęcia każdej pracy.
Z pozoru wydawało się to oczywiste. Dajmy ludziom pracę, nawet słabo opłacaną, a dzięki temu wydźwigniemy z ubóstwa ich oraz cały kraj. Problemem, jak zawsze, tkwił w szczegółach.
Władze bały się utraty kontroli nad masami, dlatego, mimo że zachęcano ludzi do wyjazdu ze wsi w interiorze do pracy do miast na wybrzeżu, nie dano nowo przybyłym żadnych praw. W zgodzie z marksistowską ideologią obawiano się, że tracący pracę robotnicy będą zostawać w miastach i w ten sposób stworzą wielkomiejski lumpenproletariat. W zamian stworzono nową klasę tzw. migrujących robotników. Tak określa się ludzi, którzy podróżują poza miejsce, w którym się urodzili i są zameldowani oraz dosyć często zmieniają pracę, a nawet miasto, w którym szukają szczęścia.
Migrujący robotnicy stanowią około 20% populacji ChRL. To jakieś 277 milionów ludzi, ale praktycznie stanowią aż jedną trzecią całej aktywnej zawodowo populacji kraju. Obecnie zachodzą poważne zmiany demograficzne, społeczne i świadomościowe w tej grupie oraz w całej ChRL, które są z jednej strony związane z problemami gospodarczymi ChRL, jak i stanowią równocześnie ich źródło.
Do dnia dzisiejszego istnieje w ChRL system paszportyzacji wewnętrznej. Każdy obywatel ChRL jest przypisany do określonej miejscowości, gdzie się urodził i nie może się tak po prostu przeprowadzić z miejsca na miejsce. Uzyskanie zgody jest trudne i wiąże się zazwyczaj z wymogiem zakupu drogiej nieruchomości w nowym miejscu. Oczywiście, obostrzenia dotyczą w rzeczywistości tylko migrujących robotników. Kadra zarządzająca, pracownicy administracji państwowej czy członkowie partii nie natrafiają na zbyt wiele przeszkód.
A bez meldunku, tzw. hukou, nie można korzystać z opieki medycznej (często subsydiowanej dla mieszkańców w bogatych miastach wybrzeża), ani nie można wysłać dzieci do lokalnej szkoły (również często darmowej dla mieszkańców bogatych regionów). Dla migrujących robotników zostały tylko horrendalnie drogie prywatne szpitale oraz płatne szkoły i to tylko jeżeli lokalne władze zgodziły się na powstanie szkół dla dzieci migrujących robotników. W niektórych regionach można mówić o swoistym systemie apartheidu.
Zresztą, wiele dzieci zostało z rodziną na wsi i widzi rodziców tylko raz w roku, w czasie świąt Chińskiego Nowego Roku. W ten sposób zrodziło się nowe pokolenie wychowywane zazwyczaj przez dziadków, którzy choć je bardzo kochają, to często nie mogą zapewnić im pełnej opieki. Równocześnie ich właśni rodzice są dla nich obcy. Coraz częściej padają one także ofiar przestępstw seksualnych i innych patologii.
Według szacunków jest to grupa około 61
milionów tzw. „pozostawionych dzieci”. Dlatego można już mówić o kryzysie rodziny wśród migrujących robotników.
Upośledzenie prawne migrujących robotników pozostawia ich słabszymi także w relacjach w pracodawcą. Bez meldunku nie mogą zbyt swobodnie poruszać się po nowym mieście. W tym samym czasie nie zarabiając zbyt wiele nie mogą pozwolić sobie na mieszkanie w przyzwoitych warunkach. Dlatego wielu pracodawców oferuje lub wręcz zmusza ich do mieszkania w przyzakładowych hotelach robotniczych i do żywienia się w stołówkach. Oczywiście, pracodawcy traktują to jako kolejną formę zarobkowania i często nie zapewniają najlepszych warunków.
Takie „skoszarowanie” pozwala im także zachować kontrolę nad robotnikami, a ochrona w fabrykach czasami zamienia się w swoistych strażników więziennych.
Innym sposobem kontroli migrujących robotników jest wstrzymywanie wypłaty całej pensji, aż do zakończenia kontraktu. Jest to często stosowana metoda zwłaszcza na wszelkiego rodzaju budowach, gdzie trudniej byłoby powstrzymać robotników przed ucieczką. To niestety rodzi też pokusę dla wielu deweloperów. Po co wypłacać zaległe pensje po zakończeniu prac, jak można zadzwonić po policję, która deportuje wszystkich migrujących robotników bez lokalnego meldunku? Skorumpowane lokalne władze nie tylko nie stają w obronie robotników, ale często wspierają nieuczciwych lokalnych przedsiębiorców, z którymi łączą ich skomplikowane więzi biznesowe i klanowe. Według oficjalnych, zapewne zaniżonych statystyk, w zeszłym roku 1% robotników migrujących nie dostało pensji na czas. Daje to 2,7 miliona ludzi.
Trzeba zaznaczyć, że warunki życia i pracy migrujących robotników bardzo się różnią w zależności od prowincji, wielkości miasta czy choćby też charakteru pracodawcy. Niemniej, można powiedzieć, że jest to klasa upośledzona ekonomicznie, społecznie oraz prawnie. To na barkach migrujących robotników powstał „chiński cud gospodarczy”.
Coś się jednak zmienia.
Siła robocza w ChRL się starzeje. Dzięki polityce jednego dziecka w rodzinie, doprowadzono do sytuacji, w której odchodzący z pracy robotnicy nie są zastępowani przez nowych i dostępna siła robocza się kurczy. To daje migrującym robotnikom lepszą pozycję negocjacyjną z pracodawcami. Żądają lepszych warunków pracy, życia i wyższych pensji.
Nastąpiła także poważna zmiana pokoleniowa. Młodzi robotnicy różnią się od swoich rodziców. Nie godzą się na poniżenie i pracę od rana do wieczora za przysłowiową „miskę ryżu”. Chcą partycypować w „chińskim cudzie gospodarczym” zbudowanym na wyrzeczeniach ich rodziców. Dzięki Internetowi i wbrew powszechnej cenzurze są bardziej świadomi swoich praw i chcą mieć perspektywę na zmianę swojej pozycji. Sami, wywodząc się często z rodzin migrujących robotników, nie godzą się na skazanie swoich dzieci na podobny los.
To powoduje, że chiński przemysł nie może dłużej konkurować tanią siłą roboczą. Już takie gałęzie przemysłu jak szycie ubrań czy produkcja butów przeniosła się do innych krajów (Bangladesz i Wietnam).
Robotnicy odkrywszy swoją nową siłę organizują się. Mimo represji powstają nowe związki zawodowe i wybuchają strajki płacowe – w zeszłym roku doszło do 2 774 protestów robotniczych, dla porównania w 2014 było to „tylko” 1 379. I są to dane oficjalne.
Władze coraz łatwiej przyznają miejski meldunek migrującym robotników, co poprawia statystyki, ale nie zmienia rzeczywistości ekonomicznej. Cały model gospodarczy oparty na eksploatacji taniej siły roboczej się chwieje. Sytuacja się komplikuje.
Z jednej strony, wiele gałęzi przemysłu przeżywa kryzys i musi zwalniać ludzi, ale są to głównie przedsiębiorstwa państwowe i zwalniają robotników już legalnie mieszkających często od dwóch lub trzech pokoleń w miastach. Oni także nie godzą się na pracę na złych warunkach, a władze są zobowiązane zapewnić im świadczenia społeczne.
Zwolnienia dotykają także ludzi pracujących w sektorze prywatnym, głównie budownictwie i produkcji na eksport. Tutaj kłopoty wewnętrzne ChRL zderzają się ze spadkiem popytu na świcie na chińskie produkty, który wynika z powodu wzrostu kosztów produkcji w samej ChRL oraz światowego kryzysu gospodarczego.
Z drugiej strony, władze planują zmianę modelu gospodarczego z proeksportowego na oparty na konsumpcji wewnętrznej, ale żeby ludzie mogli kupować, muszą zarabiać. Dlatego godzą się na żądania płacowe i podnoszą płace minimalne (w ChRL każda prowincja ma własne stawki płacy minimalnej). Zresztą tego trendu nie da się zatrzymać represjami, choć represje wciąż dotykają przywódców protestów.
Problem w tym, że takiej zmiany nie da się przeprowadzić ani szybko, ani bezboleśnie. Okres przejściowy wiąże się z bezrobociem, które zaczyna dotykać grupy społeczne – głównie robotników przemysłowych pracujących w państwowych konglomeratach – nie znając
e tego problemu od przejęcia władzy przez partię komunistyczną i stanowiące bazę poparcia dla reżimu. Dlatego władze nie są konsekwentne w swoich działaniach. Ograniczają liczbę zwalnianych z państwowych przedsiębiorstw. Wciąż stymulują rozwój wielkimi inwestycjami infrastrukturalnymi, które nie mają większego uzasadnienia ekonomicznego. Krótko mówiąc prowadzą politykę dwóch kroków w przód i jednego do tyłu.
Mimo zmian migrujący robotnicy wciąż są wykorzystywani i stanowią siłę napędową chińskiej gospodarki, choć cały system traci dynamikę, a władze zaczęły przyznawać, iż istnieją poważne nierówności społeczne i ekonomiczne. Lecz problemy dotykające migrujących robotników pozostają w dużej mierze wciąż nietknięte. Dyskryminacja w dostępie do takich usług publicznych jak opieka medyczna czy edukacja wciąż pozostają nierozwiązane, a koszty psychologiczne rozbitych rodzin czekają na ujawnienie się w pełnej krasie w przyszłości.
Istniej poważna przeszkoda na drodze zmian. Partia komunistyczna kupiła po protestach na placu Tiananmen w 1989 roku przyzwolenie klasy średniej na rządzenie za cenę bogacenia się. To tzw, „konsensus pekiński”. Problem w tym, że było to możliwe tylko na koszt migrujących robotników pochodzących z prowincji.
Teraz wielkomiejska chińska klasa średnia, która jest beneficjentem reform gospodarczych ostaniach dziesięcioleci nie godzi się na ustępstwa na rzecz migrujących robotników. Nie chce dzielić się z nimi dostępem do opieki medycznej subsydiowanej przez lokalne władze. Nie wyobraża sobie też, by „brudne dzieci” przybyszy z prowincji chodziły razem do szkoły z ich potomstwem. Tym bardziej nie godzi się by mogły one później konkurować z ich dziećmi w dostępie do edukacji uniwersyteckiej, która stanowi w ChRL klucz do awansu społecznego. W Chinach, jak wszędzie na świecie, klasa średnia boi się nieuprzywilejowanych.
Także rządzące krajem klany partyjne czerpią swoje bogactwo z eksploatacji migrujących robotników i nie są zbyt chętne do wprowadzania zmian, mimo że zdają sobie sprawę z faktu, iż obecnego systemu nie da się utrzymywać w nieskończoność.
Każdy w ChRL ma świadomość tego swoistego grzechu pierworodnego „chińskiego cudu gospodarczego”, ale wciąż niewielu jest gotowych do przyznania się do stojącego za nim zła i do spróbowania by je naprawić.
dr Michał Bogusz
Wykładowca akademicki specjalizujący się w przedmiocie współczesnych Chin. Po ukończeniu
studiów na UG wyjechał do Pekinu na stypendium międzyrządowe, gdzie po trzech latach na
Uniwersytecie Ludowym (中国人民大学) ukończył studia podyplomowe ze stosunków
międzynarodowych. Pracował w Pekinie i Kantonie. Chiny opuścił po 8 latach pobytu.