Pan Jezus wielokrotnie zapowiadał swoje powtórne przyjście i podawał znaki, po jakich należałoby rozpoznawać jego bliskość. Są to wojny, prześladowania wiernych i rozmaite klęski żywiołowe. Problem polega na tym, że znaki te zdarzają się ciągle: zawsze gdzieś jest jakaś wojna, jakieś prześladowania czy jakieś klęski. Jak więc należy rozumieć zapowiedzi Pana Jezusa? Otóż można je rozumieć na dwa sposoby. Pierwszy z nich moglibyśmy nazwać „czasowy” a drugi „ponadczasowe”. „Czasowe” rozumienie zapowiedzi Chrystusa Pana o końcu świata polega na tym, że spodziewamy się jego przyjścia w czasie. Człowiek budzi się codziennie rano, widzi świat, który go otacza, widzi godzinę i datę na kalendarzu, i tak jest codziennie. Otóż pewnego dnia – znaki wskazują, że będzie to niedługo – wstaniemy rano, zobaczymy datę, wyjdziemy, jak codziennie do swoich zajęć, a może nie wyjdziemy, bo będzie wtedy jakaś wojna światowa albo inna tragedia, ale w każdym razie o którejś godzinie tego dnia nagle rozstąpią się obłoki, wszystkich nas oświeci światłość z wysoka i na ziemię zstąpi chwalebny Chrystus z aniołami, a potem już przez całą wieczność będzie wiadomo, że koniec świata był tego i tego dnia. Takie wyobrażenie rodzi wiele znaków zapytania. Była taka piosenka, której słowa mówiły, że „końca świata dziś nie będzie, bo w Tokio jest już jutro”. Albert Einstein udowodnił, że czas jest względny i nie jest możliwe, żeby w całym wszechświecie, ba, nawet na całej ziemi panowała na raz jedna data i jedna godzina, a przecież koniec świata obejmie nie tylko naszą ziemię ale także najdalsze gwiazdy i galaktyki i to w jednej chwili. Nie jest też możliwe, żeby rozbłysk światła był widoczny w całym wszechświecie w jednej chwili, bo choć światło pędzi bardzo szybko, to na krańce wszechświata dociera za miliony lat. Lokowanie końca świata w czasie i to w nieodległym jest typowe dla sekt, które w ten sposób próbują siać lęk wśród wiernych, a przecież wiadomo, że za pomocą lęku można genialnie sterować ludźmi. Myślenie o rychłym końcu świata w czasie odwraca naszą uwagę od zadań danych nam przez Pana Boga, które mamy do spełnienia tu i teraz na tym świecie i wobec bliźnich, którzy nas tutaj otaczają. Co więcej „czasowe” myślenie o końcu świata już wiele razy było wystawiane na próbę, bo już wielokrotnie w ciągu dziejów targały ludzkością takie tragedie, że wydawało się, że już „gorzej być nie może” i „musi” nastąpić koniec. Tymczasem jednak koniec nie nastąpił i ludzie zaczęli wątpić w prawdziwość zapowiedzi Chrystusa. Ewentualnie zaczęli oczekiwać jeszcze gorszych prześladowań i wojen niż np. druga wojna światowa, żyjąc przez to w lęku i strachu, a lęk i strach na pewno nie są „Bożą mową”, o czym pisał dobitnie św. Ignacy Loyola.
Wobec wszystkich tych wątpliwości należałoby pomyśleć o końcu świata w sposób „ponadczasowy”. Benedykt XVI jeszcze przed swoim wyborem na papieża pisał, że całą historię, a więc czas i przestrzeń, w których żyjemy, należałoby potraktować jako zamknięty dom, w którym żyjemy, ale wyjść poza niego nie możemy. Pan Jezus Zmartwychwstały otworzy więc z zewnątrz zamknięte drzwi historii, czasu i przestrzeni i to będzie koniec świata, który nie będzie w żadnym czasie ani miejscu, bo w tej nowej rzeczywistości zostaniemy wyprowadzeni poza wszelki czas i wszelkie miejsce. Natomiast jeśli patrzymy na zapowiedzi dawane przez Pana Jezusa, to w każdej z nich pojawia się jeden wspólny mianownik, a więc wezwanie do czuwania i gotowości w każdej chwili. Czuwać i być gotowym w każdej chwili, to znaczy żyć tak, jakby właśnie trwało przyjście Chrystusa Pana. Nie tak, jakby ono było kiedyś, i można je tylko wspominać. Nie tak, jakby ono dopiero miało nastąpić, nawet niebawem, i trzeba gorączkowo wszystko sprzątać i szykować. Raczej powinno się żyć właśnie tak, jakby sąd Boży odbywał się teraz, w tej chwili i nie ma miejsca na udawanie i stajemy w całej prawdzie o sobie, jaka by ona nie była, przed Obliczem Pana Boga.
Benedykt XVI w piękny i głęboki sposób analizuje wiarę w koniec świata, zaczynając od tego, że „czasowe” patrzenie na koniec świata jest dość powszechne wśród ludzi. Proponuje jednakże, żeby przyjrzeć się dokładnie zapowiedziom końca. Przede wszystkim charakterystyczne są negatywne opisy tego świata, a więc wojny, nieszczęścia i prześladowania. Co więcej Pan Jezus mówi o tym, że świat zawsze chce budować jakiś raj, „jak było za dni Noego”, albo „będą mówić pokój i bezpieczeństwo”. Prawdziwy okazuje się wniosek św. Grzegorza Wielkiego, który mówi o „starości tego świata”, a więc ten świat na pewno nie przyniesie raju i pokoju, bo przez swoje zepsucie nie jest do tego zdolny. Co więcej im bardziej się stara, tym gorzej to wychodzi. Wniosek więc jest taki, że należy szukać końca tego świata i rozwiązania wszystkich jego problemów zupełnie „z zewnątrz”. Podobnie wszystkie wzmianki o antychryście nie odnoszą się do jednej konkretnej osoby. św. Jan mówi o wielu antychrystach, którzy zawsze pojawiają się na koniec jakiejś epoki, państwa i cywilizacji i ponoszą klęskę, kiedy chcą zbudować po swojemu królestwo na tym świecie inne niż Królestwo Boga. Tak jak zapowiedzi końca świata realizują się w każdej epoce, tak antychryst zawsze przybiera maskę odpowiednią dla danej epoki. Zawsze jednak pod maską jest tym samym: zagrożeniem dla własnego czasu i takie zagrożenie jest – jak widać – także stałym elementem historii Kościoła.
Wszystkie te zapowiedzi realizują się nie w odległej przyszłości, ale w Osobie Pana Jezusa Chrystusa. W Osobie Pana Jezusa Bóg wkracza w historię, ale także wykracza poza nią. Dlatego Pan Jezus wciąż oczekuje, żebyśmy nadal spokojnie realizowali swoje zadania na tym świecie, ale z ciągłym otwarciem i gotowością na Chrystusa, który przychodzi i nie pozwala na całkowite zamknięcie człowieka w ramach czasów, miejsc i historii. Gotowość na przyjście i atmosfera przyjmowania „teraz” oczekiwanego Gościa już same z siebie mają moc oddziałującą. Mają w sobie coś z radosnego świętowania w przystrojonym i czystym domu, oraz pokornego pokazania drogiemu Gościowi wnętrza swojego domu takim, jakie jest, z całym jego ubóstwem lub nieporządkiem, bez udawania i fasadowości.
Ks. dr Bartłomiej Krzos
Pan Jezus wielokrotnie zapowiadał swoje powtórne przyjście i podawał znaki, po jakich należałoby rozpoznawać jego bliskość. Są to wojny, prześladowania wiernych i rozmaite klęski żywiołowe. Problem polega na tym, że znaki te zdarzają się ciągle: zawsze gdzieś jest jakaś wojna, jakieś prześladowania czy jakieś klęski. Jak więc należy rozumieć zapowiedzi Pana Jezusa? Otóż można je rozumieć na dwa sposoby. Pierwszy z nich moglibyśmy nazwać „czasowy” a drugi „ponadczasowe”. „Czasowe” rozumienie zapowiedzi Chrystusa Pana o końcu świata polega na tym, że spodziewamy się jego przyjścia w czasie. Człowiek budzi się codziennie rano, widzi świat, który go otacza, widzi godzinę i datę na kalendarzu, i tak jest codziennie. Otóż pewnego dnia – znaki wskazują, że będzie to niedługo – wstaniemy rano, zobaczymy datę, wyjdziemy, jak codziennie do swoich zajęć, a może nie wyjdziemy, bo będzie wtedy jakaś wojna światowa albo inna tragedia, ale w każdym razie o którejś godzinie tego dnia nagle rozstąpią się obłoki, wszystkich nas oświeci światłość z wysoka i na ziemię zstąpi chwalebny Chrystus z aniołami, a potem już przez całą wieczność będzie wiadomo, że koniec świata był tego i tego dnia. Takie wyobrażenie rodzi wiele znaków zapytania. Była taka piosenka, której słowa mówiły, że „końca świata dziś nie będzie, bo w Tokio jest już jutro”. Albert Einstein udowodnił, że czas jest względny i nie jest możliwe, żeby w całym wszechświecie, ba, nawet na całej ziemi panowała na raz jedna data i jedna godzina, a przecież koniec świata obejmie nie tylko naszą ziemię ale także najdalsze gwiazdy i galaktyki i to w jednej chwili. Nie jest też możliwe, żeby rozbłysk światła był widoczny w całym wszechświecie w jednej chwili, bo choć światło pędzi bardzo szybko, to na krańce wszechświata dociera za miliony lat. Lokowanie końca świata w czasie i to w nieodległym jest typowe dla sekt, które w ten sposób próbują siać lęk wśród wiernych, a przecież wiadomo, że za pomocą lęku można genialnie sterować ludźmi. Myślenie o rychłym końcu świata w czasie odwraca naszą uwagę od zadań danych nam przez Pana Boga, które mamy do spełnienia tu i teraz na tym świecie i wobec bliźnich, którzy nas tutaj otaczają. Co więcej „czasowe” myślenie o końcu świata już wiele razy było wystawiane na próbę, bo już wielokrotnie w ciągu dziejów targały ludzkością takie tragedie, że wydawało się, że już „gorzej być nie może” i „musi” nastąpić koniec. Tymczasem jednak koniec nie nastąpił i ludzie zaczęli wątpić w prawdziwość zapowiedzi Chrystusa. Ewentualnie zaczęli oczekiwać jeszcze gorszych prześladowań i wojen niż np. druga wojna światowa, żyjąc przez to w lęku i strachu, a lęk i strach na pewno nie są „Bożą mową”, o czym pisał dobitnie św. Ignacy Loyola.
Wobec wszystkich tych wątpliwości należałoby pomyśleć o końcu świata w sposób „ponadczasowy”. Benedykt XVI jeszcze przed swoim wyborem na papieża pisał, że całą historię, a więc czas i przestrzeń, w których żyjemy, należałoby potraktować jako zamknięty dom, w którym żyjemy, ale wyjść poza niego nie możemy. Pan Jezus Zmartwychwstały otworzy więc z zewnątrz zamknięte drzwi historii, czasu i przestrzeni i to będzie koniec świata, który nie będzie w żadnym czasie ani miejscu, bo w tej nowej rzeczywistości zostaniemy wyprowadzeni poza wszelki czas i wszelkie miejsce. Natomiast jeśli patrzymy na zapowiedzi dawane przez Pana Jezusa, to w każdej z nich pojawia się jeden wspólny mianownik, a więc wezwanie do czuwania i gotowości w każdej chwili. Czuwać i być gotowym w każdej chwili, to znaczy żyć tak, jakby właśnie trwało przyjście Chrystusa Pana. Nie tak, jakby ono było kiedyś, i można je tylko wspominać. Nie tak, jakby ono dopiero miało nastąpić, nawet niebawem, i trzeba gorączkowo wszystko sprzątać i szykować. Raczej powinno się żyć właśnie tak, jakby sąd Boży odbywał się teraz, w tej chwili i nie ma miejsca na udawanie i stajemy w całej prawdzie o sobie, jaka by ona nie była, przed Obliczem Pana Boga.
Benedykt XVI w piękny i głęboki sposób analizuje wiarę w koniec świata, zaczynając od tego, że „czasowe” patrzenie na koniec świata jest dość powszechne wśród ludzi. Proponuje jednakże, żeby przyjrzeć się dokładnie zapowiedziom końca. Przede wszystkim charakterystyczne są negatywne opisy tego świata, a więc wojny, nieszczęścia i prześladowania. Co więcej Pan Jezus mówi o tym, że świat zawsze chce budować jakiś raj, „jak było za dni Noego”, albo „będą mówić pokój i bezpieczeństwo”. Prawdziwy okazuje się wniosek św. Grzegorza Wielkiego, który mówi o „starości tego świata”, a więc ten świat na pewno nie przyniesie raju i pokoju, bo przez swoje zepsucie nie jest do tego zdolny. Co więcej im bardziej się stara, tym gorzej to wychodzi. Wniosek więc jest taki, że należy szukać końca tego świata i rozwiązania wszystkich jego problemów zupełnie „z zewnątrz”. Podobnie wszystkie wzmianki o antychryście nie odnoszą się do jednej konkretnej osoby. św. Jan mówi o wielu antychrystach, którzy zawsze pojawiają się na koniec jakiejś epoki, państwa i cywilizacji i ponoszą klęskę, kiedy chcą zbudować po swojemu królestwo na tym świecie inne niż Królestwo Boga. Tak jak zapowiedzi końca świata realizują się w każdej epoce, tak antychryst zawsze przybiera maskę odpowiednią dla danej epoki. Zawsze jednak pod maską jest tym samym: zagrożeniem dla własnego czasu i takie zagrożenie jest – jak widać – także stałym elementem historii Kościoła.
Wszystkie te zapowiedzi realizują się nie w odległej przyszłości, ale w Osobie Pana Jezusa Chrystusa. W Osobie Pana Jezusa Bóg wkracza w historię, ale także wykracza poza nią. Dlatego Pan Jezus wciąż oczekuje, żebyśmy nadal spokojnie realizowali swoje zadania na tym świecie, ale z ciągłym otwarciem i gotowością na Chrystusa, który przychodzi i nie pozwala na całkowite zamknięcie człowieka w ramach czasów, miejsc i historii. Gotowość na przyjście i atmosfera przyjmowania „teraz” oczekiwanego Gościa już same z siebie mają moc oddziałującą. Mają w sobie coś z radosnego świętowania w przystrojonym i czystym domu, oraz pokornego pokazania drogiemu Gościowi wnętrza swojego domu takim, jakie jest, z całym jego ubóstwem lub nieporządkiem, bez udawania i fasadowości.
ks dr Bartłomiej Krzos