Ks. dr Bartłomiej Krzos
Był kiedyś taki skecz kabaretowy, w którym hollywoodzki reżyser chciał zrealizować film na motywach noweli Janko muzykant. Kiedy „dziennikarz” zapytał w skeczu „reżysera” o to, czy scenariusz filmu jest zgodny z treścią noweli, ów odpowiedział: „Nie wiem, bo nie czytałem tej noweli”. Ta wzmianka niech pouczy nas, żeby czytać i rozumieć zanim zaczniemy się na pewne tematy wypowiadać, bo inaczej możemy sami odgrywać kabaret. Spróbujmy więc przyjrzeć się i zrozumieć to, co zawarte jest w budzącej kontrowersje nocie Kongregacji Doktryny Wiary Fiducia supplicans.
Zacznijmy od tego, że deklaracja przypomina o istnieniu wielu rodzajów błogosławieństw, których nie należy ze sobą mylić. Istnieją więc błogosławieństwa związane z udzielaniem sakramentów (błogosławieństwo na zakończenie Mszy św., przy udzielaniu rozgrzeszenia, przy zawieraniu sakramentalnego małżeństwa, itp.), błogosławieństwa związane z poświęceniem (wyłączeniem przedmiotów z użytku codziennego, a przeznaczeniem ich do celów związanych z religią, jak ma to miejsce przy poświęcaniu kościołów, kaplic, naczyń liturgicznych, szat, symboli religijnych, opłatków czy pokarmów wielkanocnych) błogosławieństwa związane z pobożnością ludową (zależnie od kultury i zwyczaju zdarza się np. błogosławieństwo bydła, samochodów, polowań, itp.) oraz błogosławieństwa osób, które o to proszą w różnych sytuacjach życiowych. Omawiana deklaracja dotyczy właśnie tych ostatnich. Wśród nich z kolei rozróżnia się błogosławieństwa „wstępujące”, to znaczy błogosławienie Boga za wyświadczone dobro (np. modlitwa przed posiłkiem), „rozchodzące się”, a więc wzajemne życzenie sobie dobra w Imię Boże (np. rodzic błogosławi dziecko przed snem) oraz „zstępujące” (kapłan prosi Boga o wsparcie Jego łaską osoby proszącej o błogosławieństwo). Znów w deklaracji chodzi o te ostatnie, które śmiało można nazwać błogosławieństwami „spontanicznymi”, bo przecież nie da się przewidzieć kiedy, kto i w jakich okolicznościach o nie poprosi.
Jeśli zapytamy, czy wszyscy wierni są świadomi tej różnorodności błogosławieństw, to trzeba jasno odpowiedzieć negatywnie. W związku z tym zamieszanie wśród wiernych nie powinno dziwić nas wszystkich, a tym bardziej samej Kongregacji. W deklaracji tej nie ma na pewno niczego, co nie byłoby zgodne z nauką Kościoła, ale czy potrzeba wypowiedzi papieskich na ten temat jest aż tak paląca i czy rzeczywiście przyszedł najwłaściwszy moment (nazywany w teologii z greckiego kairosem), żeby zająć się tą sprawą, tego ja jako polski duchowny nie wiem, więc się na ten temat kategorycznie nie wypowiadam. Poprzestaję na powyższym pytaniu i do tego zachęcam wszystkich, którzy podzielają mój stan niewiedzy.
Wróćmy jednak do tematu błogosławieństwa „spontanicznego”, jednego z wielu rodzajów błogosławieństwa, któremu właśnie poświęcona jest deklaracja. Tutaj papież Franciszek zauważył dwie sprawy. Po pierwsze nie da się i nie powinno się w sposób typowy dla prawa kościelnego takich błogosławieństw regulować. Prawo kościelne nie jest w stanie przewidzieć wszystkich możliwych sytuacji i dlatego musi zostawiać miejsce na duszpasterską roztropność kapłana, który ma błogosławieństwa udzielić. Tym samym papież wyraźnie zakazuje opracowywania ogólnych reguł „spontanicznego błogosławieństwa”, a dzięki temu możemy być pewni, że żaden „postępowy” biskup czy episkopat nie ma prawa ogłaszać, że w tej i tej diecezji, albo w tym i w tym kraju, w takiej i takiej sytuacji, takim i takim osobom takie i takie błogosławieństwo musi być udzielone. Po drugie (moim zdaniem ważniejsze) papież zabrania stawiania warunków dotyczących moralnej kondycji osób, które mają błogosławieństwo przyjąć. Mając w pamięci opisane w Biblii uzdrowienia Syryjczyka Naamana (poganina), córki Syrofenicjanki czy sługi rzymskiego setnika, trudno ogólnie wykluczać możliwość działania łaski Bożej w sytuacji grzesznego stanu człowieka, być może wychowanego w kulturze pogańskiej albo neopogańskiej (czyż nie żyjemy już w Europie post-chrześcijańskiej?). Przecież choćby łaska pobudzająca człowieka do nawrócenia jest udzielana właśnie grzesznikowi. Z tego powodu nawet osoba trwająca w grzechu, jeśli spontanicznie prosi o błogosławieństwo, może je otrzymać. W deklaracji zostało wspomniane, że osoba trwająca w stanie grzechu powinna być tego świadoma, podobnie jak setnik, który powiedział: „Panie nie jestem godzien”, albo Syrofenicjanka, która pokornie powiedziała, że „szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołu”. Zdarza się, że osoba, która doskonale wie o tym, że nie otrzyma rozgrzeszenia, klęka do konfesjonału i zadowala się błogosławieństwem, którego kapłan zamiast rozgrzeszenia udzielić powinien, albo osoby trwające w grzechu przyjmują kapłana z wizytą duszpasterską i żaden ksiądz takiego domu nie powinien ostentacyjnie omijać. Z tych powodów w deklaracji wyraźnie napisano, że „istnieje możliwość błogosławieństwa [właśnie tego „spontanicznego”] par w sytuacjach nieregularnych i par tej samej płci”, ale zdecydowanie nie w związku z ich wejściem na taką drogę życia. Gdyby dla przykładu zaproszono prywatnie znanego lub spokrewnionego kapłana na „ślub” cywilny lub inny coming-out będący początkiem grzesznego stanu, to nie może on udzielić wówczas błogosławieństwa nawet o to poproszony. Nie może go również udzielić gdyby taka czy inna para przyszła do kościoła, żeby „potwierdzić” swój związek. Można spontanicznie błogosławić takie osoby jedynie w innej niż związana z ich grzechem sytuacji, to znaczy np. w czasie wizyty duszpasterskiej, prośby o modlitwę w chorobie, na pielgrzymce, itp. Takie błogosławieństwo jest również obwarowane pewnymi warunkami, a więc przede wszystkim nie może mieć nawet pozoru innego niż „spontaniczne” rodzaju błogosławieństwa. Kapłan nie powinien więc specjalnie w tym celu zakładać szat liturgicznych, nie powinien nadawać temu błogosławieństwu żadnej liturgicznej oprawy, ma obowiązek unikać słów i gestów, które mogłyby nawet sugerować inne niż „spontaniczne” błogosławieństwo (np. wspólnego klękania takiej „pary” przed ołtarzem) oraz przede wszystkim postąpić roztropnie, żeby uniknąć jakiejkolwiek dwuznaczności lub okazji do zgorszenia wiernych.
Wszystko, co zostało powyżej opisane jest skomplikowane, ale sprawia, że możemy być pewni, że Kościół nie zmienił nagle swojego nauczania, a papież czy którykolwiek z kardynałów nie postradał zmysłów. Niemniej jednak nawet takie „obwarowane” różnymi warunkami „spontaniczne” błogosławieństwo może być przez samych proszących źle zrozumiane, odczytane jako legitymizacja ich grzesznego życia lub wręcz cynicznie wykorzystane, jak zdarzyło się to wówczas kiedy redaktor naczelny antyreligijnego piśmidła wydawanego w Polsce poprosił i otrzymał błogosławieństwo papieskie. Żyjemy w takich czasach, że ludziom często wydaje się, że są dobrymi katolikami i pójdą prosto do nieba mimo, że nie żyją w zgodzie z prawem Bożym i kościelnym. Nie jest to bezpośrednie porównanie, ale czyż oprawcy obozowi w czasie drugiej wojny nie wracali po „pracy” do domów, gdzie czekały na nich kochające żony i dzieci, uważając ich za dobrych mężów i ojców? Sumienie ludzkie jest przedziwne i bywa zniekształcone do tego stopnia, że wszystko się tam zmieści. To jest niewątpliwie zadanie dla Kościoła i miejsce na papieskie nauczanie.
Papież Franciszek uznał, że zachęcanie do udzielania omówionego „spontanicznego” błogosławieństwa jest w dzisiejszych czasach dla dusz lepsze (bardziej skuteczne) od jego zabraniania. Uznał, że takie błogosławieństwo nie jest „rzucaniem pereł przed …” ale oświetlaniem życia ludzi łaską Boga, która – kiedy pozwoli się jej zadziałać – może doprowadzić do naprawy moralnej sytuacji skuteczniej niż nakazy Kościoła. Od tego jest papieżem, żeby dokonywał takiego rozeznania i takie decyzje podejmował. Jeśli ktoś uznaje i ogłasza, że papieskie rozeznanie i decyzja przynoszą więcej szkody niż pożytku, to niech zastanowi się, czy więcej szkody niż pożytku nie przyniesie definitywnie ogłaszanie w sytuacji zawiłej i trudnej, że Kościół „nie jest już Kościołem” a papież „odszedł od wiary”. Starajmy się czytać, rozumieć i ufać, żeby nie zachować się jak krewni Jezusa z Ewangelii, którzy chcieli powstrzymać Go w działaniu dlatego, że nie był przez wszystkich rozumiany „mówiono bowiem: odszedł od zmysłów”.