ks. dr Bartłomiej Krzos
Każdy z nas spotkał się wcześniej lub później z dyskusją na temat tego, co jest dobre, a co złe. Nie wszyscy we wszystkim zgadzają się w tych dyskusjach, ale faktycznie spory te istnieją i wspomniane określenia „dobro” i „zło” w nich występują. Wszystko to odbywa się na poziomie dyskusji. Dodatkowo każdy człowiek wie, albo raczej czuje w specyficzny sposób, że choć jest wolny, to jednak w określonych sytuacjach powinien postąpić tak albo inaczej. Co więcej, kiedy okazuje się, że spełnione działanie w jakiś sposób zawiodło, pojawiają się wyrzuty, które słusznie nazywa się wyrzutami sumienia. Jest to poziom działania człowieka. W dyskusji funkcjonują określenia: „to jest dobre”, „to jest złe” – nazywamy je ocenami – które w działaniu zamieniają się na: „to powinienem robić”, „tego powinienem nie robić”, a te z kolei nazywamy bodźcami. Bodźce mogą być wyrażone w innym stylu, np.: „to jest nakazane”, „to jest zakazane”, i nie chodzi tutaj o nakazy i zakazy prawa, ale raczej o własny, wydawany samemu sobie nakaz lub zakaz. Te własne nakazy i zakazy nie mogą pochodzić z ustanowionego prawa, ponieważ po pierwsze nie jest możliwe, żeby cała ludzkość ustaliła dla siebie jakieś wspólne prawa, a po drugie jest możliwe, żeby ustanowione prawa były niesprawiedliwe. Nie zapominajmy, że zbrodniarze hitlerowscy bądź co bądź działali według prawa, które w ich kraju obowiązywało.
Pomijając w tym miejscu spory i dyskusje na temat tego, co jest dobre a co złe, czy też powinno być nakazane lub zakazane w działaniu, zastanówmy się, w jaki sposób u każdego i każdej z nas łączy się wiedza na temat tego, co dobre i złe z bodźcem do działania lub zaniechania.
Od dawna ludzie zadawali sobie pytanie, która z dwóch wspomnianych płaszczyzn: dyskusji czy działania jest pierwotna i ważniejsza. Innymi słowy, czy powinno się czynić to czy tamto, dlatego, że jest to dobre, czy dobrym nazywa się coś, co powinno być spełnione? Pytanie to zadawano od wieków w celu znalezienia ideału moralnego, innymi słowy – recepty na udane życie. Kwestia ta przypomina jednak nieco pytanie o to, co było pierwsze, jajko, czy kura?
W starożytnej filozofii greckiej, w poszukiwaniu recepty na udane życie, przyświecał ideał cnoty. Za cnotę (gr. areté) uważano „tężyznę życiową”, „dzielność”, czyli coś w rodzaju odwagi lub skuteczności w osiąganiu celu w działaniu. Powinność miała więc pierwszeństwo przed dyskusją. Jeśli człowiek w swoim zawodzie, w danych okolicznościach i potrzebach działa skutecznie, to wtedy takie działanie może być ocenione jako dobre. Taki był ideał moralny sofistów, żyjących według zasady „człowiek miarą rzeczy”. Z naszego punktu widzenia „cnota” sofistów jest cechą ambiwalentną, to znaczy względną. Można przecież być skutecznym dobroczyńcą, skutecznym przedsiębiorcą lub skutecznym włamywaczem. Zauważył to Sokrates (+ 399 p.n.e.) uznawany za ojca etyki. Człowiek, który bazuje tylko na własnych przekonaniach i ocenia wszystko z własnego punktu widzenia (gr. eis ta idia), może być słusznie nazwany z greckiego idiotą. W związku z tym, Sokrates, w przeciwieństwie do Sofistów, uważał, że postępowanie ludzkie i cechy człowieka powinny być oceniane obiektywnie. Zauważył też, że przymioty takie, jak: mądrość, odwaga, opanowanie pożądliwości czy sprawiedliwość są dobre dla wszystkich ludzi, a więc uniwersalne. Co więcej, te uniwersalne wartości nie mieszczą się w kręgu umiejętności zawodowych czy artystycznych, ale w zupełnie innym kręgu sprawności. Są to sprawności związane z obyczajami człowieka. Należałoby je nazwać obyczajowymi lub moralnymi (łac. mores – obyczaje). Sokrates uważał zatem, że cnota musi być czymś bezwzględnym, a więc działanie człowieka ocenia się jako dobre lub złe nie ze względu na jego odwagę i skuteczność, ale ze względu na to, co człowiek robi – w czym jest odważny i skuteczny. Tym samym dobro i zło mają u Sokratesa pierwszeństwo przed nakazem i zakazem. Oceny moralne uczynków ludzkich, a więc to, czy uczynki są dobre, czy złe, są wspólne wszystkim ludziom. Ponieważ nie jest możliwe, żeby wszyscy ludzie z całego świata zgromadzili się i coś razem ustalili, Sokrates uznał, że prawa moralne są przez ludzi już zastane, możliwe co najwyżej do odkrycia i zdecydowanie wypływają ze wspólnej wszystkim ludziom natury, a nie z żadnych ustaleń. Filozof przyjął, że istnieje powszechne, wspólne dla wszystkich dobro moralne. Dopiero skuteczność w zdobywaniu takiego dobra może być nazwana cnotą. Istnieją więc jednakowe, wspólne dla wszystkich ludzi cnoty. Można zatem rozumieć cnotę na dwa sposoby: jako cnotę bezwzględnie dla wszystkich, tak jak uważał Sokrates i jako „cnotę” względną, dla każdego z osobna, jak rozumieli ją sofiści. Skoro tak, to należy rozróżnić dobro praktyczne (moralne), od dóbr jedynie teoretycznych. Dobra teoretyczne to sprawy takie jak: bogactwo, sława, sukces, przyjemności, itp. Choć w teorii ich zdobycie uchodzi za dobre, to praktycznie (moralnie) może okazać się złe. Dobro praktyczne (moralne) ma więc pierwszeństwo przed dobrami teoretycznymi, a więc jest od nich wyższe. W imię tego wyższego dobra należy wręcz poświęcać dobra niższego rzędu. Powstaje pytanie, jak zastosować odkrycia Sokratesa w praktyce?
Nie wnikając w sprawy sporne dostrzega się pewną grupę uczynków powszechnie uznawanych za dobre albo złe. Dla przykładu zawsze można powiedzieć, że jeśli wolontariusz zanosi staruszce na czwarte piętro siatkę z zakupami, to robi coś dobrego, a jeśli kierowca brawurowo przecina skrzyżowanie na czerwonym świetle, to robi coś złego. Niestety, w takiej dyskusji mamy do czynienia z ogólnymi, rzec by można – idealnymi uczynkami, takimi jak „pomoc staruszce” lub „brawurowa jazda samochodem”. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że zależność między dyskusją a praktyką jest prosta: ogólne uczynki, które są oceniane jako dobre w dyskusji powinny być spełniane w konkretnych przypadkach w praktyce i odwrotnie: ogólne uczynki w teorii uznawane za złe, nie powinny być spełniane w praktyce. Niestety sprawa ta w istocie nie jest taka prosta, na jaką wygląda. Czy każda pomoc każdej staruszce jest zawsze dobrym uczynkiem, a każda brawurowa jazda samochodem jest zawsze złym uczynkiem? Czy pomaganie wszystkim staruszkom z osiedla, podczas gdy pomocy wymaga własna matka, jest dobre? Czy ambulans pogotowia nie jeździ w gruncie rzeczy brawurowo? Nawet Sokrates, który chodził po rynku i uczył filozoficznego myślenia spotkanych ludzi, co spotkało się z uznaniem historii, zaniedbywał przez to własną żonę i dziecko. Faktem jest, że to, czy dany uczynek powinno się, czy nie powinno się go spełniać, ocenia się zawsze konkretnie, w całym kontekście uczynku, a więc zawsze szczegółowo i indywidualnie. Powstaje zatem pytanie, czy jeśli w teorii istnieją takie uczynki, które są zawsze dobre i takie, które są zawsze złe, to w praktyce jedne zawsze powinny być spełnione, a drugich nie wolno dopuścić nigdy? Na pewno uczynki, które w teorii ocenia się jako dobre, w praktyce z zasady powinno się spełniać, a te oceniane w teorii jako złe z zasady nie powinny być spełniane, choć wszyscy wiemy, że zawsze można udowodnić coś przeciwnego. Nawet taki teoretycznie zły uczynek, jak zabicie człowieka można w konkretnej sytuacji „obronić” jako przypadek obrony koniecznej. Jeśli uczynek, który powinien zostać wykonany nazwiemy nakazanym a ten, którego wykonać niewolno – zakazanym, to można powiedzieć, że jako nakazane lub zakazane mogą być uznane tylko bardzo konkretne uczynki rozpatrywane w swoich konkretnych okolicznościach. Dobro i zło rozważane w teorii nie przekładają się w stu procentach na nakaz i zakaz w praktyce. Musi zatem istnieć pewne kryterium lub kryteria, w świetle których ocenia się w teorii dane uczynki jako dobre lub złe, a które w praktyce stanowią bodziec do wykonania lub zaniechania danych uczynków. O te kryteria, nazywane normami moralności, spierają się od wieków filozofowie-etycy.
Sokrates także zastanawiał się nad kryterium oceny dobra i zła i zastosował w tej refleksji swoisty wybieg. Cnota w jego czasach pojmowana była jako sprawność – dzielność w osiąganiu dobra. Według Sokratesa sprawność ta polega na tym, że człowiek po prostu dobrze wie, co dobre, a co złe. Oczywiście cnota jest wiedzą specyficznego rodzaju. Odróżnia się ją od wiedzy o praprzyczynie wszystkiego, jaką zdobywali filozofowie przed Sokratesem, tacy jak Tales, Anaksymander, Anaksymenes, i inni. Cnota jest innym rodzajem wiedzy – wiedzą etyczną czyli moralną, wiedzą nie tyle teoretyczną, co praktyczną, która ma swoją „siedzibę” nie w rozumie, ale w rozsądku. Ponieważ – zdaniem Sokratesa – cnota jest pożyteczna i daje szczęście, człowiek, który rozsądnie wie, co dobre, nie może postąpić źle. Jeśli zaś człowiek postępuje źle, to znaczy że brakuje mu wiedzy i powinien jeszcze trochę o życiu się nauczyć. Sokrates uznawał, że namiętności czy skłonności pchają człowieka ku złemu tylko wtedy i tylko na tyle, na ile nie ma on prawdziwej wiedzy o dobru i złu. Nawet jeśli człowiek uważa, że wie, co dobre a mimo to postępuje źle – czyli nawet jeśli popełnia zło umyślnie – to tak naprawdę w głębi duszy nie posiada cnoty, a więc wiedzy na temat dobra i zła. Co najwyżej po prostu powtarza to, co powiedzieli mu inni, albo czego się wyuczył rozumem a nie rozsądkiem.
Na pytanie postawione na samym początku, czyli pytanie o relację między ocenami moralnymi (dobrem i złem) a bodźcami do działania (nakazem lub zakazem moralnym) można więc udzielić jak dotąd dwojakiej odpowiedzi. Klasyczny sofista powiedziałby, że należy czynić to, co dobre, a dobrym jest to, co czynić należy, decyduje o tym człowiek, który jest „miarą rzeczy”, a cnota polega na dzielności, czyli skuteczności i sprawności w wykonywanym działaniu. Sokrates powiedziałby wówczas, że należy czynić to, co dobre, a dobrym jest to, o czym mój rozsądek wie, że jest dobre, i to dobre dla wszystkich rozsądnych ludzi. Wiedza oparta nie na rozumie, lecz na rozsądku, jest specyficznym rodzajem wiedzy dotyczącym obyczajów, a więc wiedzą moralną. Może być to rzeczywista wiedza moralna, lub można mieć do czynienia z jej rzeczywistym brakiem, przy jednoczesnym powtarzaniu opanowanych rozumem zdań na temat tego, co dobre a co złe. Pojawia się tutaj pytanie o to, skąd człowiek może wiedzieć, że wie, co jest dobre a co złe? Skąd wiem, że wiem? To pytanie należałoby skierować do samego Sokratesa, który przecież w punkcie wyjścia swoich rozmyślań zawsze twierdził: „Wiem, że nic nie wiem”. Odpowiedzi udzieliłby sam filozof, a została ona zapisana w kilku dialogach platońskich, a zwłaszcza w Obronie Sokratesa: „To u mnie tak już od chłopięcych lat: głos jakiś się odzywa, a ilekroć się zjawia, zawsze mi coś odradza, cokolwiek bym przedsiębrał, a nie doradza mi nigdy”[1]. Wiedza z rozsądku dotycząca tego, co dobre i złe nie zależy więc w zupełności od człowieka. Tak więc to bóstwo przychodzi z pomocą jednostce, odradzając postępowanie według wartości innej niż absolutna i obiektywna. W ten sposób wiedza moralna człowieka zwiększa się, a więc staje się on coraz bardziej cnotliwy. Sokrates nazywał to „bóstwo” daimonionem, a jego „głos” znakiem lub wieszczeniem. Obojętnie gdzie nie upatrywalibyśmy źródła tego „głosu”, na pewno należy on do dziedziny obiektywnej, wykraczającej poza rozum człowieka.
[1] Platon, Obrona Sokratesa, w: Tenże, Dialogi, tłum. W. Witwicki, Gdańsk 2000, s. 118.